Zdarzyło Wam się? Na pewno. Jeśli ktoś nie tnie swojego tekstu, to znaczy, że nie traktuje pisania zbyt poważnie… Bo ciąć trzeba. Nie ma innego wyjścia.
Wersje tekstu
Każdy tekst, nie tylko literacki, ma wiele wersji. Oczywiście jeśli chcemy, żeby był dopracowany i wyglądał dobrze. Przecież nawet pisząc wypracowanie w szkole, dokonuje się mnóstwa skreśleń i zmian sformułowań… A co dopiero w przypadku opowiadania czy powieści! Nie ma chyba takiego geniusza, który usiadłby nad białą kartką (czy ekranem komputera) i od razu, bez żadnych poprawek napisał idealny tekst. Tak się po prostu nie da. Dobry tekst powstaje powoli, niekiedy wręcz w bólach, musi mieć wiele wersji przejściowych, zanim zapadnie decyzja: „niech już tak zostanie”.
Nie ma wersji ostatecznej
Ściślej – ta ostateczna nigdy nie jest idealna, zawsze można ją ulepszyć. Jasne, że nie da się tekstu cyzelować w nieskończoność, nie można bez przerwy dopracowywać fabuły, dopieszczać kreacji bohaterów, poprawiać stylu aż do zmanierowania, w którymś momencie swój tekst trzeba przecież wyjąć z notesu (zeszytu / komputera / aplikacji itd.) i ogłosić go światu, więc na pewnym etapie pisarz musi się zatrzymać. Jednak prawda jest taka, że nigdy nie będzie do końca usatysfakcjonowany efektem swojej pracy, zawsze będzie miał poczucie, że ów tekst można było napisać lepiej. Ba, o niebo lepiej!
Dlaczego tniemy?
Z różnych powodów. Każdy z nich jest inny, ale u podstaw wyrzucenia danego fragmentu tekstu zawsze leży decyzja autora – „nie, to się nie nadaje!”
Brak pierwotnej koncepcji
Pierwszym i najważniejszym powodem, dla którego konieczne jest wyrzucenie z trudem napisanego fragmentu, jest początkowe niedopracowanie szczegółów fabuły. Niestety. Nasza opowieść musi mieć plan, zanim zaczniemy ją pisać. Jeśli nie opracujemy przynajmniej ogólnego zarysu fabuły (a nie jest to wcale takie proste!) i pójdziemy całkowicie na żywioł, historia sama nas poprowadzi… i bardzo często poprowadzi nas prosto na manowce. Co wtedy? Ano cóż – hop, siup! Dwadzieścia, trzydzieści, sto czy dwieście napisanych stron leci do kosza.
Zmiana koncepcji
Drugim powodem jest zmiana koncepcji w trakcie pisania. Nie oszukujmy się – rzadko udaje się trzymać w stu procentach pierwotnego planu, nasze postacie żyją, niekiedy nawet wymykają nam się spod kontroli… Przynajmniej ja tak mam, ale myślę, że nikogo, kto pracuje nad dłuższym tekstem, nie omija taki moment. Nagle wpadamy na lepszy pomysł rozwoju fabuły, widzimy, że to nam wiele w historii poukłada, uspójni, uczyni ją ciekawszą… Jednak wymaga to modyfikacji w tym, co już napisaliśmy. No i co? Hop, siup! Czterdzieści stron ląduje w śmietniku.
Końcowa lektura tekstu
Kiedy powieść jest gotowa (cudowna chwila, która wcale nie jest taka znowu cudowna – o tym też napiszę kiedyś kilka słów), czeka nas jeszcze auto-korekta. Sczytanie krytycznym okiem całości pod kątem wychwycenia i usunięcia niespójności, potknięć stylistycznych oraz pozbycia się niepotrzebnych ozdobników. I wtedy również tniemy, czasami pojedyncze słowa, innym razem całe akapity, ustępy, a nawet rozdziały! Bo jeśli bez jakiegoś fragmentu tekst może się obyć i niewiele traci, to znak, że fragment ten należy usunąć. A więc… hop, siup! Powieść odchudza nam się o kolejnych dziesięć, dwadzieścia albo i pięćdziesiąt stron.
Tekst w śmietniku
Gdzie ląduje wycięty tekst? Wiadomo – w koszu na śmieci. Jednak ten wirtualny ma to do siebie, że możemy go zachować. I jestem przekonana, że tak należy zrobić. Ile razy żałowaliśmy, że bezpowrotnie skasowaliśmy jakieś zdanie czy ustęp, który później jednak (a jednak!) bardzo by się przydał? Trzeba zostawić sobie szansę odzyskania go, nawet jeśli ostatecznie dojdziemy do wniosku, że skasowany fragment wcale taki znowu genialny nie był i… skasujemy go definitywnie. Miejmy jednak możliwość zrobić to w przemyślany sposób.
Poubelle
Dlatego trzeba mieć w zanadrzu odzyskiwalny śmietnik, najlepiej w postaci osobnego pliku. Ja też taki mam. Zakładam go od razu do każdej opowieści. Nazywam go Poubelle – to tak dla kaprysu, żeby brzmiało wdzięcznie i literacko (he, he, poubelle [czyt. pubel’] to po francusku ni mniej, ni więcej tylko śmietnik). Tak się przyzwyczaiłam. Pod koniec pisania mój plik Poubelle rozmiarem niemal dorównuje plikowi z właściwym tekstem, a niekiedy nawet go przekracza. Jednak ma tę zaletę, że zawsze można do niego zajrzeć i odnaleźć jakieś usunięte zdanie.
Powrót z zaświatów ze śmietnika
Ile zdań czy fragmentów wyrzuconych do kosza wraca do ostatecznej wersji tekstu? W moim przypadku jest to nie więcej niż pięć procent. A i to z dużymi modyfikacjami. Ale dla tych pięciu procent i spokoju sumienia warto ten śmietnik mieć pod ręką, żeby w razie czego móc w nim pogrzebać i reanimować choćby jedno skazane na niebyt zdanie.
Czy nie żal tego, co się napisało?
Oczywiście, że żal! I to jak! To są przecież godziny, czasami dni albo i tygodnie poświęcone pisaniu, które – jak wiemy – jest bardzo ciężką pracą. Żal okrutnie… ale to, że żałujemy swojej pracy, nie jest jeszcze powodem do tego, by zachować fragment, który nie pasuje do koncepcji, który wiedzie historię na manowce albo jest zwyczajnie zbędny. Nie ma innego wyjścia – trzeba go wyciąć, chociaż serce krwawi.
Wiecie, ile stron wycięłam z mojej największej powieści? Ponad dwieście (i to takich napisanych w Wordzie pojedynczą interlinią). Nie liczę już nawet tych fragmentów, które gruntownie przerobiłam, mówię tylko o tych, które wycięłam w pień w całości. Mam je do tej pory w moim pliku Poubelle, są fajne, nieźle napisane… Ale nie pasowały. I są już nie do wykorzystania. Zachowam je sobie tylko jako sentymentalną pamiątkę.
A zatem – ciąć?
Tak, ciąć! Kiedy tylko widzimy sygnały, że dany fragment „psuje” nam tekst, należy się go pozbyć, choćby nie wiem jak świetnie był napisany, choćby żal nam ściskał przysłowiowy tyłek… Nie można mieć litości ani dla swojego tekstu, ani dla siebie. Ostateczny tekst to nie tylko pisanie, ale i anty-pisanie – czyli cięcie.
Wszędzie, gdzie powstaje (lub ma szansę powstać) coś wartościowego, muszą być odpadki. Proces tworzenia tekstu literackiego nie jest wyjątkiem, być może jest nawet jednym z najlepszych tego przykładów. Przykro mi, że nie brzmi to romantycznie, ale taka jest prawda. Produktem ubocznym pisania jest przepełniony kosz na śmieci.

Powiązane wpisy:
Pięć ważnych pytań, na które musisz sobie odpowiedzieć, zanim zaczniesz pisać powieść
Autokorekta czyli sczytywanie i poprawianie własnego tekstu (cz. 1)
Autokorekta czyli sczytywanie i poprawianie własnego tekstu (cz. 2)
Autokorekta czyli sczytywanie i poprawianie własnego tekstu (cz. 3)
Autokorekta czyli sczytywanie i poprawianie własnego tekstu (cz. 4)
Satysfakcjonujące zakończenie powieści
Kiedy nic się nie chce – (nie tylko) o pisaniu
Interpunkcja – „wisienka na torcie” w stylistyce tekstu literackiego
Inne wpisy z kategorii Warsztat pisarza