Jako że wpis świąteczny w tym roku wypada w Wielki Piątek, tym razem skupię moją uwagę nie tyle na samych świętach Zmartwychwstania Pańskiego (potocznie zwanych Wielkanocą – Wielką Nocą, nocą największego cudu w dziejach ludzkości) co na okresie oczekiwania na nie, a w szczególności na punkcie kulminacyjnym Triduum Paschalnego, jakim jest śmierć Chrystusa na krzyżu. Oczywiście nie chodzi tu o żaden wywód teologiczny ani nic w tym stylu, a jedynie o refleksję, jaka nachodzi mnie w owym przedświątecznym czasie, kiedy to pełną parą szykujemy nasze domy i serca do świętowania, sprzątając, gotując, szykując koszyczki wielkanocne i dekoracje na świąteczny stół, lecz nie zawsze pamiętając o tym, z jakiego powodu to robimy. Zapominamy też niejednokrotnie, iż dni poprzedzające radość Zmartwychwstania, naznaczone koszmarem męczeńskiej Śmierci, są integralną częścią tego wielkiego wydarzenia, przygotowaniem do niego i jego warunkiem sine qua non, albowiem, banalnie rzecz ujmując, bez wydarzeń Wielkiego Piątku nie byłoby Wielkiej Nocy.
Historia Wielkiej Nocy jest de facto historią, której doświadcza każdy z nas na różnych etapach swych losów. Życie ludzkie ma to do siebie, że nigdy nie stanowi nieprzerwanego pasma radości, szczęścia i sukcesu, ale zawiera w sobie nieunikniony pierwiastek cierpienia, którego oczywiście nikt nie chce, ale którego nie da się nie posmakować na tym – jak to się poetycko mówi – łez padole. Tak jak, w myśl znanego polskiego przysłowia, bez pracy nie ma kołaczy, tak jak bez Wielkiego Piątku i Śmierci Chrystusa nie byłoby Wielkiej Nocy Zmartwychwstania, tak samo bez uprzedniego bólu i łez nie ma prawdziwego szczęścia i prawdziwej radości.
Dlaczego? Ano dlatego, że szczęście nie ma nawet połowy swojego smaku, kiedy przychodzi nam łatwo, kiedy dostajemy je za darmo i bez wysiłku. Dlatego, że radość po przezwyciężeniu trudności jest głębsza i pełniejsza niż infantylna beztroska wynikająca z braku zmartwień, które, kiedy w końcu nadejdą, zdmuchują ją jak słabo płonącą świeczkę. Oraz dlatego, że tylko to, za co zapłacimy wysoką cenę (trudu, wysiłku, czasu, poświęcenia itd.), ma dla nas prawdziwą wartość. Wydarzenia wielkopiątkowe, po których następuje radość niedzielnego poranka, są najlepszym przykładem tej zależności – aby zmartwychwstać, Chrystus musiał najpierw umrzeć, a wielkość Jego ofiary mierzy się miarą ogromu Jego męczeństwa i przelanej krwi. Oczywiście w naszym życiu opozycja między symbolicznymi ciemnościami Wielkiego Piątku i niebiańskim światłem poranka Zmartwychwstania ani nie wygląda tak spektakularnie, ani nie jest tak radykalna jak w przypadku Chrystusa, jednak jej mechanizm jest ten sam, to zaś, wbrew pozorom, powinno napawać nas optymizmem i nadzieją na to, że, jak głosi ludowa mądrość, po każdej burzy w końcu wychodzi słońce.
I jeszcze słówko a propos śmierci, którą Chrystus pokonał po to, żebyśmy i my, po przejściu przez jej bramę, mogli dalej żyć pełnią życia. Śmierć kojarzy się w sposób jednoznacznie negatywny – jako koniec życia, odejście i summa summarum porażka, z którą ciężko się pogodzić, zarówno gdy jej perspektywa dotyczy nas samych, jak i w przypadku, gdy dotyka naszych bliskich. Odejście kogoś, kogo kochamy, to niewyobrażalny ból i trauma, również dla osób, które całym sercem wierzą w życie po życiu, albowiem, choć perspektywa spotkania się z bliskim zmarłym budzi nadzieję, to jednak nie likwiduje doczesnej tęsknoty i pustki, jaka pozostaje po kimś, kto był, lecz już go nie ma na tym świecie.
W tym kontekście warto spojrzeć na postać Maryi, Matki Jezusa, która była cierpiącym do granic ludzkich możliwości świadkiem męczeńskiej i pełnej upokorzeń śmierci jedynego, ukochanego Syna. Należy pamiętać, że Maryja to jedyny człowiek, jaki narodził się bez grzechu (oczywiście pomijając Chrystusa, jednak On, będąc Bogiem wcielonym w człowieka, posiada inną naturę niż stricte ludzka natura Jego Matki), a mimo to ogromne cierpienie – jakże niezasłużone i niesprawiedliwe – nie ominęło nawet Jej. Ba! śmiało rzec można, że dostało Jej się tego cierpienia o wiele więcej niż niejednemu grzesznikowi na tej ziemi, ale również Jej nagroda była nieporównywalna. Nie tylko po przejściu przez bramę ludzkiej śmierci została wzięta do Nieba wraz z ciałem, ale także już tu, na ziemi, jako pierwsza otrzymała pocieszenie po traumie, która w Wielki Piątek stała się Jej udziałem. Według egzegetów Ewangelii, to właśnie Ona była pierwszą osobą, którą Chrystus odwiedził po swym Zmartwychwstaniu w wielkanocny poranek, przychodząc do Niej w przemienionym ciele, zanim ukazał się innym ludziom.
Zawsze w okolicach świąt Wielkiej Nocy wzrusza mnie piękno tej sceny, nieopisanej w Ewangeliach z tego prostego względu, że nikt nie był jej naocznym świadkiem, lecz która wprost wynika z teologicznej logiki tamtych wydarzeń. Co ważne – tej sceny również nie byłoby bez Wielkiego Piątku. Radość Maryi na widok Syna, który żyje, choć umarł, jest radością większą i doskonalszą od tej, którą odczuwała trzydzieści trzy lata wcześniej, kiedy się urodził. Narodziny to przecież naturalna kolej rzeczy, podobnie jak śmierć, dlatego śmierć Chrystusa sama w sobie nie byłaby niczym szczególnym, gdyby nie następujące po niej Zmartwychwstanie, które postawiło całą historię świata w zupełnie innym świetle. A z drugiej strony – gdyby nie ta Śmierć, Zmartwychwstanie nie byłoby możliwe. Dlatego, czekając na Wielką Noc Zmartwychwstania, nie możemy zapominać o wadze wydarzeń Wielkiego Piątku i o tym, że…
Zbawienie przyszło przez krzyż
Ogromna to tajemnica
Każde cierpienie ma sens
Prowadzi do pełni życia
Jeżeli chcesz mnie naśladować
To weź swój krzyż na każdy dzień
I chodź ze mną zbawiać świat
Następny już wiek
Codzienność wiedzie przez krzyż
Większy im kochasz goręcej
Nie musisz ginąć już dziś
Lecz ukrzyżować swe serce
Każde spojrzenie na krzyż
Niech niepokojem zagości
Bo wszystko w życiu to nic
Wobec tak wielkiej miłości
Jeżeli chcesz mnie naśladować
To weź swój krzyż na każdy dzień
I chodź ze mną zbawiać świat
Następny już wiek
Wszystkim Czytelnikom mojego bloga życzę radosnych, zdrowych i spokojnych świąt Wielkiej Nocy, przepełnionych aż po brzegi słońcem – zarówno tym astronomicznym, jak i tym świecącym z głębi ludzkich serc – na pamiątkę światła nadziei, jakie po koszmarze śmierci i ciemności grobu rozbłysło dla nas w poranek Zmartwychwstania.

Powiązane wpisy:
Radosnych świąt Wielkiej Nocy!
Inne wpisy z kategorii Ogólne