Czy w dzisiejszych czasach warto pisać książki?

Tytuł wpisu jest nieco prowokacyjny… ale tylko nieco. W rzeczywistości temat mojej dzisiejszej refleksji wcale nie jest oryginalny, bowiem już od lat instancje zajmujące się stanem czytelnictwa w Polsce sygnalizują problem spadku zainteresowania czytaniem książek. Co z tego wynika dla tych, którzy tworzą literaturę?

Najpierw fakty: raport BN na temat czytelnictwa w Polsce

Najaktualniejszy na tę chwilę raport Biblioteki Narodowej został opublikowany w roku 2018 i dotyczy stanu czytelnictwa za rok 2017 (można do niego zajrzeć tutaj). Wynika z niego, że tylko 38% Polaków (czyli nawet nie co drugi) przeczytało w ciągu roku przynajmniej jedną książkę. Wyraźne tąpnięcie na tym polu nastąpiło w latach 2004-2008 (spadek z 58% do 38%) i choć kryzys nie pogłębia się, nie widać również tendencji wzrostowej. Może raport za rok 2018 przyniesie lepsze wieści?

Dlaczego czytamy mniej?

Jak wskazuje raport, „wśród przyczyn tej zmiany należy wymienić m.in.: przemiany technologii komunikacyjno-informacyjnych i podążające za nimi zmiany form przekazu wiedzy i informacji; popularyzację rozrywki cyfrowej; przemiany stylu życia i sposobów spędzania czasu wolnego; niewielkie przełożenie praktyki czytania książek w dorosłym życiu na powodzenie na rynku pracy” (s. 11). Ta diagnoza nie jest chyba dla nikogo zaskoczeniem…

Co czytamy najchętniej?

Jeśli chodzi o beletrystykę czytaną dla przyjemności (ten aspekt interesuje mnie tutaj najbardziej), raport sygnalizuje, iż „najliczniejszą publiczność czytelniczą znajduje niezmiennie literatura gatunkowa: kryminalna i popularne powieści romansowe oraz polska klasyka stale obecna na listach lektur szkolnych” (s. 75).

Kto czyta?

Raport BN zawiera szczegółowe statystyki dotyczące różnych kryteriów demograficznych – wieku, płci, miejsca zamieszkania, wykształcenia, wykonywanego zawodu itd. Ograniczając uwagę tylko do dwóch pierwszych kategorii, widzimy już bardzo ciekawą tendencję: według raportu, wśród osób czytających przynajmniej jedną książkę rocznie więcej jest kobiet (47%) niż mężczyzn (34%), zaś ogólnie najliczniejszą grupą czytającą są uczniowie i studenci (75%).

Wynika to oczywiście z faktu, że uczniowie i studenci czytać muszą (pytanie, na ile czytają dla przyjemności), zaś jeśli chodzi o płeć, jak czytamy w raporcie, „obserwowana od lat wyższa pod każdym względem aktywność czytelnicza kobiet niż mężczyzn jest wynikiem między innym przeciętnie dłuższego w przypadku kobiet okresu pobierania nauki w szkole lub na uczelni” (s. 13).

Popyt a podaż

Spadek czytelnictwa o 20% w ciągu zaledwie czterech lat to niewątpliwie powód do włączenia się dzwonka alarmowego. Można nad tym ubolewać, można stawiać diagnozy, dlaczego tak się dzieje, można też machnąć ręką i uznać, że odejście od czytania to naturalny etap rozwoju cywilizacji (widziałam i takie opinie). Tak czy inaczej, używając języka ekonomicznego, popyt na książki zdecydowanie spadł. A co z podażą?

Rozwój rynku wydawniczego

Paradoksalnie, spadkowi czytelnictwa w Polsce towarzyszy dynamiczny liczbowy rozwój rynku wydawniczego. Kolejny raport BN (dostępny tutaj), tym razem podsumowujący badania na temat ruchu wydawniczego w Polsce w roku 2017, wykazuje 6%-owy wzrost liczby opublikowanych w tym czasie książek. Opublikowano wtedy 36 260 tytułów, przy czym zaznaczmy, że utwory literackie (literatura piękna, romansowo-obyczajowa, sensacyjno-kryminalna, fantastyczna, dla młodzieży) stanowi niespełna jedną czwartą (23%) tej liczby.

I co z tego?

Jednakże, jak dowiadujemy się z raportu, „zwiększanie się liczby publikowanych tytułów nie koreluje ani z wyraźniejszymi pozytywnymi zmianami w poziomie czytelnictwa, ani z przychodami osiąganymi na rynku książki” (s. 7). Uwaga ta potwierdza to, co od lat słyszymy na temat problemów dotykających rynek wydawniczy w Polsce – choć księgarnie są dosłownie zalewane nowymi tytułami (prosta operacja matematyczna wykazuje, że w roku 2017 codziennie na polskim rynku ukazało się około 100 książek, z czego 23 pozycje to były utwory literackie), z ich czytaniem jest już znacznie gorzej.

Konsekwencje dla pisarzy

Sytuacja ta wiąże się z konsekwencjami nie tylko dla wydawców, którzy muszą uważniej i precyzyjniej przygotować swoją ofertę, by utrzymać się na rynku, ale również dla pisarzy. Chodzi mi tu oczywiście domyślnie o autorów tekstów literackich, a nie poradnikowych czy naukowych (w przypadku których proces wydawniczy wygląda nieco inaczej).

Otóż, pisarze również znajdują się w sytuacji paradoksalnej – o ile możliwości opublikowania utworu literackiego są dziś bardzo szerokie (zwłaszcza z uwagi na to, że mocno rozrósł się w Polsce rynek self-publishingu czyli wydawania książek za własne pieniądze), o tyle dotarcie ze swym dziełem do szerszego grona czytelników (zwłaszcza w przypadku debiutantów) jest bardzo, ale to bardzo trudne. Nawet jeśli tekst zostanie zaakceptowany przez takie czy inne wydawnictwo, które w dodatku przeprowadzi jego promocję, to i tak wyeksponowanie go w nawale publikowanych codziennie tytułów na tyle, żeby skutecznie przyciągnąć uwagę czytelnika, jest herkulesową, a często i syzyfową pracą.

Dlatego w wielu przypadkach dzieło powstałe w czasie nieprzespanych nocy, okupione przysłowiowym potem i krwią autora zalega bezczynnie na półkach w najodleglejszym kąciku księgarni, kurzy się w magazynach, a jego potencjalny czytelnik nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, z jak wielkiej i ponadczasowej wartości zostaje odarty, nie mając zielonego pojęcia o jego istnieniu… (no, żartuję, żartuję, ale niejeden pisarz może naprawdę tak rozumować!).

Więc warto, czy nie warto?

Wszystkie dane, które zacytowałam powyżej na podstawie raportów BN, prowadzą do naturalnego pytania: po co pisać, skoro i tak nikt (lub prawie nikt) tego nie przeczyta? Czy aby na pewno? Statystyki to przecież tylko statystyki… A zresztą, nawet jeśli przeczyta nas tylko babcia i ciocia, to czy powinno nam to odbierać radość z pisania?

Jak myślicie, czy odpowiedź na tytułowe pytanie będzie oryginalna? Zgadliście – nie będzie. Oczywiście, że warto pisać! Prawda jest taka, że tworzenie utworów literackich (bez względu na to czy jest to poezja, proza czy utwory dramatyczne) jest praktyką, która nas rozwija, uwrażliwia, pozwala ćwiczyć warsztat i styl, a do tego wyrazić siebie.

I to chyba jest najważniejsze, o wiele ważniejsze od snobistycznej chęci zobaczenia swojego dzieła na półce w księgarni. Dla niektórych ludzi (być może jest ich bardzo wielu, tylko nie wszyscy się ujawniają) pisanie jest po prostu głęboką potrzebą, podobnie jak czytanie. Noszenie w sobie niewypowiedzianej historii jest dla nich rodzajem tortury, a pisanie nie tylko sprawia im przyjemność (choć czasami sprawia też ból), ale jest taką samą koniecznością, jaką dla innych jest uprawianie sportu czy słuchanie muzyki. Tacy ludzie często piszą do szuflady, w związku z czym ich twórczość nie zostaje uwzględniona w raportach Biblioteki Narodowej. Od pisania do publikacji prowadzi bowiem daleka droga, którą nie każdy decyduje się rozpocząć…

A zatem jeśli czujemy w sobie potrzebę przelania słów na papier (prawdziwy lub wirtualny), podzielenia się w ten sposób naszymi emocjami czy urojoną w naszej głowie historią – zróbmy to. Nawet jeśli wydaje nam się, że nie warto. Owszem, jest w życiu wiele rzeczy, których nie warto robić… jednak, moim zdaniem, nigdy nie da się tego powiedzieć o pisaniu.

A Wy co o tym sądzicie?

Źródło: unsplash.com

Powiązane wpisy:

5 ważnych pytań, na które musisz sobie odpowiedzieć, zanim zaczniesz pisać powieść

Dlaczego chcę publikować na blogu?

Pisanie a publikowanie utworów literackich


One Comments

  • Marta

    21 lipca 2021

    Przydatne statystyki, dziękuję

    Reply

Dodaj komentarz