Maciek przypomniał sobie o nieszczęsnej drożdżówce dopiero wieczorem.
„Cholera” – pomyślał. – „Ale dureń ze mnie, skasowałem dziewczynie drugie śniadanie i na śmierć zapomniałem, że miałem jej to odkupić…”
Postanowił, że nazajutrz wstąpi po drodze do jakiegoś spożywczaka, kupi podobną drożdżówkę i jeszcze raz przeprosi Natalkę za incydent, po którym było mu mimo wszystko głupio. Lecąca w powietrzu szerokim łukiem i lądująca na podłodze bułeczka wzbudziła w nim (dość nieadekwatne do rangi zdarzenia) wyrzuty sumienia. Może to przez tamten dziwny wzrok Natalki, który mógł wskazywać, że strata była dla niej wyjątkowo przykra? Może miała akurat wielką ochotę na tę drożdżówkę, a on, jak ten idiota… Zasypiając, usiłował jeszcze rozstrzygnąć, czy ta lecąca bułka była z serem, jabłkiem czy jeszcze innym nadzieniem, ale nie doszedł do żadnych jednoznacznych wniosków.
Na drugi dzień pamiętał już bezbłędnie, by wstąpić do sklepu w drodze między przystankiem a szkołą, a ponieważ ku jego niezadowoleniu drożdżówek nie było tam wcale (co prawda oszczędziło mu to decyzji co do nadzienia), zakupił w zamian niewielką paczuszkę lukrowanych toruńskich pierników.
W szkolnej szatni czekał na niego Michał, który tego dnia pojechał do szkoły wcześniejszym autobusem, więc wyjątkowo nie spotkali się na przystanku. Z tajemniczą miną oznajmił, że ma mu coś do powiedzenia i aż do dzwonka na pierwszą lekcję szeptali we dwóch na ławce pod kaloryferem. Gdyby ktoś się przysłuchał, może by wychwycił, że co jakiś czas przewijało się w ich rozmowie imię Zuza.
Okoliczność ta sprawiła, że dopiero na przerwie Maciek podszedł do trzeciej ławki pod ścianą, gdzie Julka z Natalką pakowały właśnie do plecaków książki przed wyjściem na korytarz. Nieco zakłopotanym gestem podał Natalce paczkę pierników. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona.
– To za tę wczorajszą drożdżówkę – wyjaśnił. – Chciałem ci odkupić, ale nie było… więc wziąłem takie ciastka.
– Ojej, no coś ty – szepnęła Natalka, oblewając się ku swemu niezadowoleniu pąsowym rumieńcem. – Nie trzeba było, przecież nic się nie stało…
– A jednak – pokiwał głową Maciek, przyglądając się z nagłym zainteresowaniem temu rumieńcowi. – Wlazłem jak cielę w szkodę i chyba miałbym do końca życia wyrzuty sumienia, gdybym jej nie naprawił. Co prawda nie wiem, czy takie pierniki załatwiają sprawę, ale mogę kupić jeszcze coś innego.
Litościwa Julka, doskonale rozumiejąc stan ducha biednej Natalki, złapała swój i jej plecak, wyciągnęła ją szybko z ławki i popchnęła lekko w stronę drzwi.
– Świetnie, Maciek, dzięki! – powiedziała przytomnie. – Ale chodźmy, bo jeszcze nas tu zamkną!
Prosty ten manewr pozwolił Natalce ochłonąć z pierwszego wrażenia, więc kiedy przy drzwiach odwróciła się na chwilę do idącego za nią Maćka i podziękowała mu w końcu osobiście za pierniki, twarz jej wyrażała już tylko uprzejmość, a głos brzmiał najobojętniej w świecie – według Julki nawet zbyt obojętnie, by nie budziło to uzasadnionych podejrzeń.

Poprzednie części:
(1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Dalsze części:
(12) (13) (14) (15) (16) (17) (18) (19) (20) (21) (22) (23) (24) (25) (26) (27) (28) (29) (30) (31) (32) (33) (34) (35) (36) (37) (38) (39) (40) (41) (42) (43) (44) (45) (46) (47) (48) (49) (50) (51) (52) (53) (54) (55) (56) (57) (58) (59) (60) (61) (62) (63) (64) (65) (66) (67) (68)