Światło lampki padało miękko na rozpostarty podręcznik od polskiego, obok zaś leżał notatnik, w którym Piotr usiłował pisać na brudno analizę wiersza Białoszewskiego. Jakoś jednak mu to nie szło. Formułował jedno zdanie po kilka razy, kreślił je i przepisywał od nowa, by znów utknąć nad kolejnym, które za nic w świecie nie chciało przykleić się sensownie do poprzedniego. Wreszcie, dobrnąwszy mniej więcej do połowy czwartego zdania złożonego, dał za wygraną, rzucił długopis na biurko i zapatrzył się zamyślonym wzrokiem w ścianę.
Kiedy poprzedniego wieczoru skończył przygotowywać się do klasówki z fizyki, wykąpał się, zjadł kolację i położył do łóżka, jego wypełnione dotąd po brzegi fizycznymi wzorami myśli rozluźniły się niepostrzeżenie i na kilkanaście minut przed zaśnięciem uwolniły jego umysł, przenosząc go jak zawsze na próg jego prywatnej krainy marzeń. Tym razem jednak, o dziwo, nie miał zbytniej ochoty na wizytę w swoim ukochanym azylu, więcej nawet – instynktownie czuł, że po raz pierwszy boi się tam wejść. Walczył więc w półśnie, próbując stamtąd zawrócić, przywoływał z całej siły na pamięć zadania z fizyki, nad którymi pracował cały wieczór, usiłując nie dopuścić do przekroczenia progu, gdyż tam – jak się obawiał – czekało go coś, z czym nie powinien się spotkać oko w oko.
Walka ta była całkiem skuteczna, dopóki bliżej mu było do jawy niż do snu, ale kiedy ten ostatni zaczął go już definitywnie ogarniać, ze srebrzystej mgły wyłoniła się nieubłaganie zwiewna postać, w której natychmiast rozpoznał znaną mu od dawna najważniejszą mieszkankę swego tajemnego świata wyobraźni. Postać ta była jak zwykle niewyraźna, jednak dziś otaczająca ją mgła rozrzedziła się i rozwiała nieco bardziej niż zwykle, na tyle, że po raz pierwszy zobaczył jej oczy – miały piękny, bursztynowy kolor.
Rano starał się o tym nie myśleć, spychał w najgłębszą otchłań podświadomości każdy cień tej niepokojącej wizji, cieszył się, że może skupić się na klasówce z fizyki, przed którą drżała cała klasa, i gratulował sobie, że w trakcie jej pisania ani na chwilę nie stracił koncentracji.
Jednak to, co wydarzyło się chwilę potem, nie zostawiło mu już żadnych szans na dalszą obronę. Najpierw awantura na szkolnym korytarzu i te piękne oczy ciskające błyskawice, potem moment, gdy usiadła obok niego w ławce i schyliła głowę nad zeszytem, a jej lśniące, brązowe włosy rozsypały się tuż przy jego łokciu, wreszcie to smutne, łagodne spojrzenie, które kilkakrotnie jakby samo szukało jego oczu… Tego, jak to się mówi, nawet koń by nie wytrzymał. Krucha tama złamała się jak słomka pod naporem potężnej fali i jego duszę zalała nieznana mu nigdy dotąd płomienna lawa, która porwała i bezlitośnie rozbiła w proch wszystko, co napotkała na swej drodze. Fala ta niosła ze sobą bynajmniej nie radość, lecz strach i niepokój, a płomień, który go ogarnął, palił i dręczył aż do bólu.
Piotr nie zapomniał bowiem ani na sekundę, kim był. Ściślej, kim był w świecie, w którym to się działo. Wiedział, że był tylko Glusiem, śmiesznym, żałosnym Glusiem pogardzanym przez rówieśników od zawsze aż do teraz, wiedział doskonale, że nikomu nie może się podobać i że ta przepiękna dziewczyna, która (choć znał ją od ponad dwóch lat) zaledwie wczoraj wtargnęła jak burza w jego życie, nie mogła przecież nawet przez chwilę pomyśleć o nim w taki sposób. Nie, to było wykluczone. Gdyby to jeszcze była jakaś szara myszka zupełnie pozbawiona urody i kobiecego czaru, może dopuściłby do siebie myśl, że zwróciła na niego uwagę… ale nie ta, nie Basia! Taka rasowa, olśniewająco piękna dziewczyna, o oczach i uśmiechu, które mogłyby władców strącać z tronów, nie mogła przecież spojrzeć na takiego Glusia jak on. Taki ideał kobiecości był przeznaczony tylko równym sobie, jemu nie wolno było nawet pomyśleć o tym, że istota jej pokroju mogłaby zstąpić ku niemu ze swego Olimpu – nie, po stokroć nie, to było niemożliwe! Owszem, gdyby był swoją wersją dwa-zero, owym silnym, odważnym i szlachetnym bohaterem ze świata wyobraźni, może mógłby wtedy mieć jakiś cień szansy, ale w rzeczywistym świecie był tylko zwykłym Glusiem, a przecież są bariery, których nie da się przekroczyć!
A jednak… Od wczoraj właśnie ona, Basia, tyle razy znalazła się blisko niego (i to tak blisko, jak chyba jeszcze nigdy wcześniej nie stanęła ani nie usiadła przy nim żadna dziewczyna), od wczoraj tyle razy sama, z własnej, nieprzymuszonej woli spojrzała mu prosto w oczy, od wczoraj na jej ustach zakwitło tyle przeuroczych uśmiechów skierowanych właśnie do niego, że to, co niemożliwe, wydało mu się prawie realne, niemal w zasięgu ręki… I właśnie to najbardziej go dręczyło, paliło żywym ogniem, z godziny na godzinę stawało się coraz straszliwszą torturą. Gdyby bowiem nie ta absurdalna nielogiczność, gdyby nie ta przecząca zdrowemu rozsądkowi, a jednak tak mocno dziś dokarmiona nadzieja, może zdołałby przewalczyć tę niespodziewaną słabość, zanim się narodziła, pokonać ją siłą woli, którą ćwiczył od najmłodszych lat i która dotąd jeszcze nigdy nie sprawiła mu zawodu. Niestety, widmo owych prześlicznych, wzniesionych wprost na niego hipnotyzujących oczu było nie ulotnym wytworem jego wyobraźni, kruchym marzeniem utkanym z cichych tęsknot jego serca, ale realnym, żywym wspomnieniem tego, co rzeczywiście się wydarzyło – i jako takie nie dało się już odegnać.
Krótko mówiąc, biedny chłopak wpadł z kretesem i to znacznie szybciej, niż mogłaby w najśmielszych przypuszczeniach zakładać jego oprawczyni. Na szczęście dla samego siebie Piotr był znakomicie wyćwiczony w ukrywaniu swych prawdziwych uczuć pod maską obojętności i wystudiowanego spokoju. Od przedszkolnych lat krył na dnie serca tajemnice, o których nikt wokół niego nie miał pojęcia, a jako nastolatek wypracował do perfekcji ową trudną lecz jakże użyteczną umiejętność zachowywania kamiennej twarzy i spokojnego głosu nawet wtedy, gdy w głębi jego duszy szalała burza z piorunami. Nie rozumiejąc zatem przyczyn zachowania Basi, przerażony własnymi uczuciami, nad którymi pod wpływem jednego spojrzenia bursztynowych oczu nie miał już żadnej kontroli, Piotr przysiągł sobie, że nikt, a zwłaszcza ona, nie dowie się o tym, co działo się w głębinach jego serca i że prędzej da się pokroić na kawałki, niż pokaże po sobie choćby cień słabości.

Poprzednie części:
(1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Dalsze części:
(15) (16) (17) (18) (19) (20) (21) (22) (23) (24) (25) (26) (27) (28) (29) (30) (31) (32) (33) (34) (35) (36) (37) (38) (39) (40) (41) (42) (43) (44) (45) (46) (47) (48) (49) (50) (51) (52) (53) (54) (55) (56) (57) (58) (59) (60) (61) (62) (63) (64) (65) (66) (67) (68)