Odmówiwszy stanowczo zjedzenia obiadu, Piotr zamknął się w pokoju, usiadł przy biurku i oparł głowę na łokciach, wbijając aż do bólu w czaszkę paznokcie rozcapierzonych palców. Wydarzenia tego piątkowego poranka były dla niego ciężkim przejściem, mimo że to nie on był ich głównym uczestnikiem – i zresztą właśnie z tego powodu czuł palący wstyd.
Widział wszystko, co działo się na przerwie po chemii, co prawda niewiele słyszał, bo stał daleko, ale rozumiał ogólnie wydźwięk tych wszystkich żartów i wiedział, że dla Basi musiały one być niezwykle przykre. Widział też, jak odważnie się broniła, dumna i wspaniała jak lwica, tak śliczna w swoim gniewie z tymi bursztynowymi oczami ciskającymi błyskawice, że można było oszaleć od samego patrzenia. Był całkowicie pewien, że po takiej akcji nie usiądzie już więcej obok niego, że ten dwudniowy epizod zakończy się tak nagle, jak się zaczął, ale nie czuł z tego powodu żalu. Dostał przecież już i tak zbyt wiele.
I kiedy na kolejnej lekcji jednak znów usiadła obok niego, tak naturalnie i swobodnie, jakby od zawsze siedzieli razem, kiedy znów na krótki moment podniosła na niego swe przepiękne oczy, kiedy w chwili, gdy wstawała z krzesła, długi kosmyk jej włosów przypadkowo musnął go po twarzy, pierwszy raz w życiu poczuł się tak szczęśliwy, jakby otwarły się przed nim wrota raju. Po ostatniej lekcji z radością patrzył, jak bezrefleksyjnie wrzuca do plecaka jego długopis – nie miał zamiaru się o niego upominać, kto wie, może w domu weźmie go do ręki i choć przez krótką chwilę pomyśli o nim?
Drobne ziarenko piasku daje początek perle, lekki płatek śniegu może przeważyć i uruchomić śmiercionośną lawinę, jedno miękkie spojrzenie dziewczęcych oczu może zmienić się w zbyt silny impuls dla wrażliwego serca, które nigdy wcześniej nie ośmieliło się kochać. Minęły zaledwie trzy dni, odkąd Basia pierwszy raz zajrzała mu w oczy, oddając klasówkę z matematyki, a Piotr był pokonany na całej linii. Zakochany do szaleństwa i bez pamięci.
Choć resztki zdrowego rozsądku szeptały mu jeszcze odległym, złowieszczym echem, że to świat niemożliwy, jakaś groźna, nieznana pułapka, z której powinien wiać jak najdalej i jak najprędzej, w rzeczywistości na ucieczkę nie miał już żadnych szans, szedł ślepo jak ćma w ogień, jak mucha na lep, oszołomiony, zahipnotyzowany, oczarowany. Przez tych kilka dni doszedł do takiego stanu ducha, że za każde jej spojrzenie oddałby bez wahania rok życia, za każdy uśmiech dałby sobie wytoczyć litr krwi, a gdyby zaprowadziła go na skraj przepaści i dała do zrozumienia, że chce, aby skoczył, rzuciłby się głową w dół bez zastanowienia, szczęśliwy, że robi to dla niej.
Nie rozumiał, jakim cudem tak starannie strzeżone pancerne drzwi do krainy jego marzeń mogły się nieopatrznie uchylić na tyle, by najdroższa z istot, którą tam ukrywał, wymknęła się niepostrzeżenie i przeniknęła do realnego świata, objawiając mu się nagle i niespodziewanie w całym przepychu swego fizycznego piękna. Choć w snach nigdy nie widział jej twarzy, teraz w zawoalowanych, rozmytych rysach swej odwiecznej muzy rozpoznawał już dokładnie każdy szczegół – prześliczne, bursztynowe oczy, kaskadę lśniących, brązowych włosów, uroczą linię policzka, słodki zarys ust, drobną, dręcząco kobiecą sylwetkę… jakby ta zwiewna, mleczna zasłona została nagle zdarta i ujawniła wreszcie to, co tak długo było zakryte. To była ona, Basia, to ona ukrywała się tam od zawsze, to o niej od lat nieśmiało marzył i na nią podświadomie czekał! Płomień, który ogarnął go tak znienacka, już od dawna tlił się gdzieś na dnie jego duszy, czekał tylko w gotowości na chwilę objawienia, by wybuchnąć pełną mocą.
Owszem, Piotr nadal pamiętał, kim jest, zdawał sobie sprawę z tego, że na zdrowy rozum niemożliwe było, by taka dziewczyna mogła się nim zainteresować. Jednak po pierwsze zdrowy rozum właśnie go opuścił, a po drugie fakty, obiektywne, twarde fakty świadczyły przeciw temu z całych sił i zadawały kłam stereotypom, rozpalając w jego sercu coraz zuchwalsze nadzieje. Faktem było bowiem, że Basia sama go zaczepiła, że przysiadła się do niego (co prawda po kłótni z koleżanką, ale jednak) i siedziała z nim już drugi dzień pomimo złośliwych docinków i komentarzy kolegów. Faktem było, że już kilka razy spojrzała mu w oczy takim wzrokiem, że mu w pięty poszło (zauważmy swoją drogą, jak ciekawe jest to zjawisko działające na linii oczy-pięty) i że uśmiechała się do niego przy tym tak łagodnie i tak ciepło, jak nie mógłby sobie wyobrazić nawet w najśmielszych marzeniach. Faktem było wreszcie, że dotąd jeszcze ani razu nie nazwała go Glusiem…
I to właśnie było sedno sprawy. Po raz pierwszy w życiu Piotr zrozumiał, że nie jest tym, kim powinien być – pod wpływem płomiennych uczuć, które ogarnęły go bez reszty, poczuł, że przy Basi nie wolno mu być Glusiem. O ile dotychczas w szarej rzeczywistości było to dopuszczalne pod warunkiem, że odgradzał ją od swego wewnętrznego świata stalową barierą wystudiowanej obojętności, o tyle teraz, gdy królowa jego marzeń przeniknęła jakimś sposobem do owego realnego świata i stanęła przed nim w całym blasku swej urody i słodyczy, on nie mógł przecież zostać po tamtej stronie i czekać bezczynnie nie wiadomo na co. Musiał podjąć wyzwanie i aby być jej godnym, sam musiał również wejść w ten świat – już nie jako nędzny, śmieszny Gluś, lecz jako Piotr dwa-zero, bohater doskonały, silny, odważny i… gdyby się dało, chociaż trochę przystojniejszy. Zgoda, z tym ostatnim problem mógł okazać się nie do pokonania, ale w takim razie należałoby przynajmniej popracować nad siłą i odwagą.
Jeśli chodzi o tę ostatnią, czuł ogromny, palący do żywego wstyd. Rozumiał doskonale, że dziś to on powinien bronić Basię, kiedy zaatakowali ją klasowi dowcipnisie, to on powinien stawić im czoła, odeprzeć ich słowne ciosy, ochronić silnym ramieniem tę wspaniałą dziewczynę, kiedy otoczyli ją jak hieny. A on co? Stał z boku jak jakaś fujara i żałosny niedorajda, jak kompletny Gluś… Tak dalej być nie mogło! Przecież wiedział doskonale, jak powinien się zachować, w świecie swoich marzeń wielokrotnie to przećwiczył na wszelkie możliwe sposoby, a tymczasem ona musiała się dziś bronić sama, taka odważna, żywiołowa, waleczna… taka ukochana! To prawda, że nie wiadomo, czy chciałaby, aby oficjalnie występował w jej obronie, prawda, że mogłoby to jeszcze bardziej wzmóc ataki i docinki, ale problem tkwił w czym innym, mianowicie w tym, że on nie był dziś w najmniejszym stopniu gotowy na to, by zachować się jak mężczyzna. I właśnie to musiał zmienić, za wszelką cenę.
Do tego potrzebował oczywiście fizycznych warunków, bez których sama odwaga byłaby niewiele warta, trzeba mu było porządnych mięśni, żelaznej krzepy, męskiego wyglądu, a tu niestety sprawy wyglądały nie najlepiej… Piotr ocknął się na tę myśl z odrętwienia i postanowił natychmiast spojrzeć prawdzie w oczy. W tym celu udał się do łazienki i zablokował ją na ponad pół godziny, co spotkało się z falą żarliwych protestów ze strony młodszej siostry, która akurat w tym czasie planowała umyć sobie włosy. Kompletnie głuchy na wrzaski i pogróżki płynące zza drzwi zdjął koszulkę, stanął przed lustrem i krytycznym okiem przyglądał się swemu odbiciu.
Jedyne, co można było w ostateczności określić jako imponujące, to był jego koszykarski wzrost, jednak trudno było uznać go za atut w obliczu nieproporcjonalnie chudej klatki piersiowej i ramion, których mięśnie istniały chyba tylko domyślnie, bo gołym okiem prawie nie było ich widać. Twarz też byle jaka, ale gdyby nabrał trochę ciała, mogłaby wyglądać nawet znośnie, pod warunkiem, że poćwiczy wzrok twardziela i nabierze pewności siebie, która przełoży się na bardziej stanowczy sposób trzymania głowy. Mięśnie zdecydowanie należało wyćwiczyć, zaniedbywał to przez tyle lat, gdyż nie czuł takiej potrzeby, ale teraz bezwzględnie musi się zabrać za siebie, musi wreszcie zacząć wyglądać jak facet. Tak, weźmie się do pracy, będzie ćwiczył, rzeźbił klatę i linię ramion, będzie doskonalił ścisk i technikę walenia wroga pięścią w zęby, spróbuje nawet opanować jakąś profesjonalną sztukę walki, która wymaga również wyćwiczenia nóg, bo i dobry kop może się czasem przydać. Choćby padł na tym poligonie, zrobi z siebie prawdziwego faceta, twardziela, komandosa. Dla niej, dla jedynej, ukochanej… dla Basi.
Po dokonaniu tej analizy i wpuszczeniu wreszcie siostry do łazienki Piotr poszedł do kuchni i poprosił o zaległy obiad. Musiał więcej jeść, żeby nabrać ciała i siły do ćwiczeń, to było oczywiste, dlatego podbudowany w duchu tym nowym postanowieniem zabrał się do pałaszowania obiadu pod zatroskanym okiem matki i nieco podejrzliwym wzrokiem ojca. Ten ostatni od wczoraj obserwował dziwne zachowania syna i kompletował fakty – nieprzytomne spojrzenie, chroniczny brak reakcji na bodźce z zewnątrz, odmowa jedzenia obiadu, zamknięcie się w łazience, teraz kolejna zmiana nastroju… No tak, sprawa jasna.
– Tata? – zagadnął Piotr między jednym kęsem a drugim. – Wiesz co, ja bym poszedł na siłownię.
– O proszę! – zawołał zdumiony pan Zalewski i uśmiechnął się pod wąsem. Kolejny element układanki pasował znakomicie. – To ciekawe, bo nigdy cię to nie interesowało.
– Ale teraz mnie interesuje. Muszę się trochę zabrać za siebie.
– Cieszy mnie to, synu. Uważaj tylko, żeby nie przesadzić i żeby nauka do matury przez to nie ucierpiała. Siłownia dobra rzecz, byle z umiarem.
– Jasne.
– Zapytam w poniedziałek w pracy, pamiętam, że koledzy wykupowali we wrześniu takie karnety z fajnym rabatem, zobaczę, czy da się coś jeszcze zorganizować. Jak nie, to kupimy po prostu standardowy karnet, akurat to z radością ci ufunduję. Jak tam w szkole?
– W porządku.
– A ta dziewczyna ładna?
– Jaka dziewczyna? – Piotr zbladł nad talerzem.
– Jak to jaka? Ta, w której się kochasz! – zaśmiał się pan Zalewski, ignorując karcące spojrzenie żony. – Przecież widzę jak na dłoni, myślisz, że nie byłem nigdy młody?
– Tato…
– No dobrze, dobrze, nie będę ci dokuczał. Siłownię masz jak w banku, sam bym się zapisał na stare lata.
Kiedy Piotr wyszedł już i udał się do siebie, pani Zalewska popatrzyła za nim z uśmiechem i zaciekawiona zwróciła się do męża.
– Naprawdę myślisz, że Piotrek się zakochał?
– Jak dwa a dwa cztery – odparł tonem znawcy. – Od wczoraj go obserwuję, chodzi jak potłuczony, kompletnie nieprzytomny, a dzisiaj już w ogóle nie ma wątpliwości, że w grze jest jakaś spódniczka. Mam tylko nadzieję, że matura na tym nie ucierpi… No, ale tak czy inaczej cóż, najwyższy czas!

Poprzednie części:
(1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16) (17) (18)
Dalsze części:
(20) (21) (22) (23) (24) (25) (26) (27) (28) (29) (30) (31) (32) (33) (34) (35) (36) (37) (38) (39) (40) (41) (42) (43) (44) (45) (46) (47) (48) (49) (50) (51) (52) (53) (54) (55) (56) (57) (58) (59) (60) (61) (62) (63) (64) (65) (66) (67) (68)