Po około dwudziestu minutach, kiedy wreszcie wydawało się, że sytuacja jest opanowana, przez drzwi wetknęła głowę pielęgniarka i wzrokiem przywołała nauczycielkę. Buba podeszła do niej zaniepokojona. Siedzący w ławce przy samych drzwiach Byko i Brus mogli dokładnie słyszeć każde słowo rozmowy.
– Wie pani co, ja ją wyślę jednak do szpitala – mówiła ściszonym głosem pielęgniarka. – Mnie się ona coś nie podoba, lepiej niech ją lekarz zobaczy, sprawdzi, czy tam nie ma jakiegoś wstrząśnienia.
– Oczywiście, rozumiem – odparła szybko nauczycielka. – Zaraz zawiadomię wychowawcę, wzywała już pani pogotowie?
– Byłam u pani dyrektor, właśnie sekretarka dzwoni. Niech ta koleżanka, co z nią siedzi, pojedzie z nią, zaraz razem sprowadzimy ją na dół. Tak myślę, że może by jeszcze jakąś jedną koleżankę z klasy wziąć do pomocy na schodach, bo dziewczyna się bardzo słabo czuje…
Byko, który słuchał dotąd z trwogą w oczach, zerwał się na równe nogi.
– Ja pójdę! – zawołał, budząc tym zdezorientowanie wśród reszty kolegów, którzy nie słyszeli nic z rozmowy przy drzwiach.
Obie kobiety odwróciły się i spojrzały na niego. Co prawda nie do końca pasował do określenia „koleżanka z klasy”, ale zasadniczo nie było powodu się czepiać.
– Artur, pójdziesz? – upewniła się Buba.
– Tak, muszę! Justyna sama sobie nie poradzi!
– A tak, on już był i pomagał – rozpoznała go pielęgniarka. – Dobrze, niech idzie, może przyda się akurat ktoś silniejszy.
– Leć, Artek – pobłogosławiła go nauczycielka i Byko wybiegł za pielęgniarką na korytarz.
W klasie podniósł się szum, który Buba przez kilka minut bezskutecznie próbowała stłumić, ale szybko dała spokój i nakazawszy uczniom nie robić zbytniego hałasu, wyszła powiadomić o sprawie wychowawcę i skontaktować się z dyrekcją.
Tymczasem w gabinecie pielęgniarki panowało gorączkowe poruszenie, gdyż Iza rzeczywiście wyglądała nie najlepiej. Była tak blada i rozkojarzona, że aż się słaniała, w związku z czym istniała obawa, że może zemdleć. Spanikowana Justyna próbowała ją zagadywać, ale sama sprawiała wrażenie, jakby była u progu kryzysu nerwowego.
Do gabinetu zajrzała dyrektorka we własnej osobie i kiedy pielęgniarka wróciła wraz z Bykiem, wysłuchała jej szybkiego raportu. Na biurku zadzwonił telefon – to sekretarka dawała z dołu znać, że karetka pogotowia właśnie podjechała pod szkołę.
– Idziemy – zarządziła dyrektorka i poszła przodem.
– Podtrzymajcie ją z dwóch stron i uważajcie, żeby nam nie zemdlała na schodach – zakomenderowała pielęgniarka, zwracając się do Justyny i Byka, bo czym pomogła im postawić skołowaną Izę na nogach.
Dziewczyna jeszcze bardziej zbladła i kurczowo przytrzymała się Justyny.
– Proszę pani – zwrócił się do pielęgniarki Byko. Jego głos zabrzmiał niemal błagalnie. – Ona nie może tak iść, przecież jej jest słabo!
– Co ci poradzę, synu, jakoś musi zejść. Możemy ewentualnie poprosić ratowników z karetki, żeby wnieśli tu nosze… Czekajcie, to jest jakiś pomysł, zaraz zadzwonię do sekretariatu, niech im ktoś pójdzie powiedzieć.
Mówiąc to, ruszyła w stronę biurka, na którym stał telefon.
– Nie trzeba – zatrzymał ją Byko i dodał stanowczym tonem: – Ja ją zniosę.
– A, daj spokój, chłopcze, jeszcze mi z nią spadniesz ze schodów – zaprotestowała pielęgniarka, ale widząc, że Byko już bez namysłu schylił się nad Izą i dźwignął ją w górę jak piórko, machnęła ręką i zrezygnowała z telefonowania. – No dobrze, to chodź, tylko patrz pod nogi!
– Niech się pani nie martwi – odparł uspokajająco.
– Dasz radę?
– Przecież ona prawie nic nie waży…
W tym momencie dziewczyna zwisła mu bezwładnie w ramionach.
– Zemdlała! – zawołał przestraszony.
– Dobrze, prędko do karetki! – rozkazała pielęgniarka, podtrzymując głowę Izy. Za chwilę musiała wraz z Justyną biec obok Byka, gdyż ten dosłownie frunął z nią po schodach. – Ale nie leć aż tak, synu, bo nogi połamiemy, albo ty, albo ja…
W klasie czwartej C panowało poruszenie i dezorientacja, a na widok karetki podjeżdżającej pod szkołę na wszystkich padł blady strach. Rzucili się do okien i z napięciu, w prawie całkowitym milczeniu obserwowali plac przed budynkiem. Ponieważ sala mieściła się w bocznym skrzydle, a karetka podjechała pod główne wejście, doskonale było widać, jak Byko, eskortowany przez pielęgniarkę, dyrektorkę i ubierającą się w pośpiechu w kurtkę Justynę, wynosi na zewnątrz zemdloną, okrytą jakimś grubym kocem Izę, zbiega z nią po ośnieżonych schodkach i oddaje w ręce ratowników. Następnie nie zważając na to, że ma na sobie tylko cienką koszulę, a grudzień jest mroźny, do ostatniej chwili przed zatrzaśnięciem drzwi i odjazdem karetki patrzy bezradnie na to, co się dzieje, podbiega tylko na chwilę, aby pomóc Justynie wsiąść do środka, a potem stoi nieruchomo i patrzy za oddalającym się pojazdem, dopóki pielęgniarka nie wciągnie go z powrotem do środka.

Poprzednie części:
(1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16) (17) (18) (19) (20) (21) (22) (23) (24) (25) (26) (27) (28) (29) (30)
Dalsze części:
(32) (33) (34) (35) (36) (37) (38) (39) (40) (41) (42) (43) (44) (45) (46) (47) (48) (49) (50) (51) (52) (53) (54) (55) (56) (57) (58) (59) (60) (61) (62) (63) (64) (65) (66) (67) (68)