Gluś (cz. 39)

Basia nie umiała powiedzieć, kiedy w jej świadomości po raz pierwszy zamajaczyła myśl, że poważnie zależy jej na Piotrze. Przez długie tygodnie spędzali ze sobą bardzo dużo czasu, klasa przyzwyczaiła się już do tego, a Emilka, Aneta i Magda były przekonane, że Basia po prostu dalej pracuje nad eksperymentem, więc nikt nie zwracał szczególnej uwagi na to, co działo się w ostatniej ławce pod oknem.

Ona tymczasem z każdym dniem czuła się coraz lepiej w jego towarzystwie, uwielbiała z nim rozmawiać, żartować, wymieniać porozumiewawcze spojrzenia, prawdziwą przyjemność sprawiało jej słuchanie go, kiedy tłumaczył jej przejrzyście zawiłości zadań z matematyki czy fizyki (o co często go prosiła, czasami tylko udając, że czegoś nie rozumie), a jej prawdziwą pasją stało się ciągłe pożyczanie od niego długopisów, z czego oboje wesoło sobie żartowali. Czasami łapała się na myśli, że chciałaby, żeby właśnie teraz, natychmiast na nią popatrzył, ściągała wtedy wzrokiem jego spojrzenie i cichą radość sprawiało jej to, że zawsze się to udawało.

Lubiła jego uśmiech, jego głos, udzielał jej się jego spokój, a siedząc przy nim, instynktownie czuła bijące od niego przyjemne, wewnętrzne ciepło, przy którym tak dobrze było się ogrzać w te mroźne dni. Dzień po dniu coś się w niej zmieniało, przejaśniały się jej myśli, rozświetlały oczy, na sercu było coraz lżej i lżej, zaczynała wreszcie oddychać pełną piersią. Nić sympatii, jaką poczuła do Piotra już w czasie intensywnej nauki fizyki w październiku, przez dwa miesiące zmieniła się stopniowo w głębokie przywiązanie, nie wyobrażała już sobie szkolnego dnia bez niego, jego obecność niepostrzeżenie stawała jej się coraz bardziej niezbędna.

W dniu, kiedy Iza pojechała do szpitala, a on troskliwym ruchem narzucił zmarzniętemu Bykowi swoją bluzę na ramiona, w Basi patrzącej na tę scenę coś jakby pękło. Jej serce zalało najpierw głębokie wzruszenie, a następnie podziw dla niego i duma. Zrozumiała wtedy, że to już nie był Gluś, że dawny Gluś, z którego sama tyle razy sobie żartowała, zniknął i rozpłynął się gdzieś bezpowrotnie, a przed nią stał ktoś zupełnie inny, intrygujący, godny nie tylko sympatii, ale i najwyższego szacunku.

Jednocześnie uderzyło ją w pełni to, jak zmienił się jego fizyczny wygląd, jak imponująco się teraz prezentował. Była to chwila, kiedy po raz pierwszy uświadomiła sobie, że męska atrakcyjność ma najwyraźniej więcej odsłon, niż dotychczas jej się wydawało, i że Piotr, na którego kiedyś nawet by nie spojrzała, bardzo jej się podobał. Tak, podobał jej się, lubiła patrzeć na jego ponadprzeciętnie wysoką sylwetkę, która odcinała się wyraźnie na tle światła padającego z okna, gdy szedł szkolnym korytarzem, lubiła jego sprężysty chód, pewien szczególny ruch głowy, którą przechylał na bok, jakby przekornie, kiedy patrzył na nią z uśmiechem, lubiła wreszcie przyglądać się jego dużej, szerokiej dłoni leżącej na lekcjach na stoliku tuż przy niej, dłoni, w której jej własna zniknęłaby zapewne całkowicie, jak rączka dziecka.

W kolejnych dniach przyszło coś jeszcze. Basia przyłapała się na tym, jak wielką przyjemność sprawia jej każdy, nawet krótki i przelotny kontakt z Piotrem, każdy przypadkowy dotyk, muśnięcie dłoni, zetknięcie głów, gdy pochylali się razem nad książką, te drobne, niemal niezauważalne punkty styczne ich czasoprzestrzeni, które trwały ułamki sekund, ale zostawiały po sobie dziwną iskrę, czasami jeszcze długie minuty potem drgającą w jej ciele. Wiedziała dobrze, co to jest, wiedziała, że to jest ta szczególna, jedyna w swoim rodzaju chemia, o której mówiły dziewczyny u progu eksperymentu, chemia, którą ona właśnie miała za zadanie na zimno wyzwolić w swojej ofierze, a której sama teraz bezradnie ulegała i która działała na nią jak narkotyk. Przypominała sobie chwilę, już tak odległą i co do której nie była zresztą do końca pewna, czy jej sobie nie wyobraziła, kiedy płakała nad klasówką z fizyki i na włosach poczuła pieszczotliwy dotyk jego dłoni. Nigdy więcej tego nie powtórzył, pamiętała, że wtedy oburzyło ją to, dziś wiedziała, że sprawiłoby jej niebiańską przyjemność, gdyby zdarzyło się jeszcze raz. Ale nie zdarzało się.

Piotr był wobec niej serdeczny i życzliwy, ale od tamtej pamiętnej chwili ani razu nie przekroczył z własnej inicjatywy fizycznej bariery. To ona coraz częściej szukała pretekstu, by go dotknąć, uścisnąć mu rękę z radości, gdy dobrze poszła jej klasówka, przytulić na krótką chwilę głowę do jego ramienia, kiedy pochylali się nad jednym zeszytem albo kiedy zaśmiewali się z jakiegoś żartu. On nie próbował tego robić, jednak nigdy się od niej nie odsuwał i wydawało jej się czasami, że czerpie z jej przelotnych gestów taką samą przyjemność jak ona.

Coraz mocniej zaczęło ją nurtować, co tak naprawdę czuje względem niej ten niezwykły chłopak, czy przyjaźń z nią traktuje jako cel i koniec podróży czy jako zaledwie jej początek. Ze zdumieniem odkryła, że od odpowiedzi na to pytanie zaczyna zależeć więcej, niż mogłaby początkowo przypuszczać, i niejasno uświadomiła sobie, że sama padła słodką ofiarą eksperymentu, w którym miała być katem i oprawcą. Pewnej nocy przyznała się wreszcie otwarcie sama przed sobą, że chyba zakochała się w Piotrze.

Już wcześniej zauważyła, że inni przedstawiciele jego płci przestali dla niej istnieć. Flirty z czwartą A nie interesowały jej w najmniejszym stopniu, choć cieszyło ją oczywiście, że uwaga Emilki, Magdy i Anety była tym teraz całkowicie pochłonięta. Myśl o tak niedawnej jeszcze słabości do Michała wywoływała na jej twarzy uśmiech politowania pod adresem samej siebie, a wspomnienie planów zemsty na Maćku przepełniało ją wstydem i pogardą dla własnej niedojrzałości i głupoty. Naturalną koleją rzeczy zaczęła porównywać swoje dotychczasowe obiekty uczuć z Piotrem i porównanie to w każdym przypadku wychodziło na jego korzyść. Dopiero teraz zaczęła dostrzegać, czego jej brakowało w tych chłopakach, jak powierzchowne były te fascynacje i na jak niepewnym gruncie próbowała budować swoje nadzieje na szczęście.

To, co najbardziej urzekało ją w Piotrze, to była jego naturalna, bezwarunkowa dobroć. Czuła głębią serca, że nie ma w nim ani cienia wyrachowania, że jest kimś, komu można w pełni i bezgranicznie zaufać, bez obawy, że zdradzi, oszuka czy zniszczy. Przy nim czuła się spokojna i bezpieczna, jakby wreszcie stanęła na twardym lądzie po długim i koszmarnym błądzeniu po ruchomych piaskach. Była pewna, że gdyby udało jej się wzbudzić w nim głębsze uczucie, że gdyby rzeczywiście ją pokochał, miałaby w nim oparcie, jakiego jeszcze nikt nigdy jej nie dał, a ona sama dla niego mogłaby wykrzesać z siebie istne cuda.

Gdyby ją pokochał… O ile wcześniej chciała to sprowokować dla zabawy, a potem obawiała się, że mogło jej się to udać, o tyle teraz, nie wiedząc, czy rzeczywiście się udało, gorąco tego pragnęła. Nie miała wątpliwości, że dziewczyna, którą Piotr obdarzy uczuciem, będzie skazana na szczęście bez granic, że wsparta na jego ramieniu będzie mogła przejść z podniesioną głową przez każdą burzę, że choćby nie wiadomo co ją w życiu spotkało, jego zawsze będzie mogła być pewna. I serce ściskało jej się z obawy, że tą wybranką mogłaby zostać inna, nie ona. Kobieca intuicja podpowiadała jej, że jeśli eksperyment Emilki do tej pory nie zadziałał (a nie miała co do tego żadnej pewności), to może nie zadziałać już nigdy, że jeśli jego serce pozostało dotąd wobec niej obojętne, to takie już pozostanie – w oczekiwaniu na inną, która je rozgrzeje.

Basia zaczęła odtąd drobiazgowo analizować zachowanie Piotra, wszystkie jego gesty, słowa i uśmiechy, doszukując się w nich z troską choćby najdrobniejszych sygnałów, że nie jest mu obojętna. Nie potrafiła jednak wyciągnąć jednoznacznych wniosków. Owszem, czasami patrzył na nią inaczej niż zwykle, przyglądał jej się ukradkiem, jak tego dnia, gdy Izę zabierało pogotowie, a oni razem stali za firanką z tyłu sali; czasami miała ulotne wrażenie, jakby jego głos lekko zadrżał, gdy wymawiał jej imię, ale już chwilę potem był w pełni opanowany, przyjacielsko uśmiechnięty i spokojny. Dopiero kiedy zaprosił ją na studniówkę, nadzieja wybuchła jak bomba i Basię ogarnęła euforia. W tych dniach kochała cały świat i kiedy dowiedziała się o Maćku i Natalce, omal nie rozpłakała się z radości nad ich szczęściem, z całego serca dziękując Bogu, że nie zdążyła się wygłupić ze swoim planem odwetu na Michale.

W ostatni dzień przed świętami, kiedy składali sobie życzenia i obiecywali, że w czasie ferii będą ze sobą smsować, Basia, nie mogąc się powstrzymać, stanęła na palcach i zarzuciła mu na pożegnanie ręce na szyję, on zaś natychmiast schylił się ku niej i na chwilę przytulił ją do siebie. Chwila ta trwała o jeden ułamek sekundy za długo i jej magia, elektryzujące wspomnienie krótkiego uścisku jego ramion, pozostały w wezbranym sercu dziewczyny na całe święta i ferie. Radosną atmosferę świąt odczuwała podwójnie – Bóg rodził się w stajence, a w jej sercu rodziło się i rozkwitało uczucie, jakiego jeszcze nigdy dotąd nie zaznała. Czuła, że tym razem to nie była spontaniczna i żywiołowa fascynacja, szybka, płomienna, ale powierzchowna, jak w przypadku Tomka, tym razem było inaczej, poważniej, głębiej. Podczas tego prawie dwutygodniowego rozstania, kiedy tęsknota za Piotrem splatała się z najżarliwszą nadzieją na jego wzajemność, uczucia Basi ostatecznie się wyklarowały, stały się teraz jasne, pewne i jednoznaczne. Kochała go i chciała z nim być. Zupełnie nie mogła zrozumieć, jakim cudem tak długo bez niego wytrzymała.

Źródło: unsplash.com

Poprzednie części: 

(1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16) (17) (18) (19) (20) (21) (22) (23) (24) (25) (26) (27) (28) (29) (30) (31) (32) (33) (34) (35) (36) (37) (38)

Dalsze części:

(40) (41) (42) (43) (44) (45) (46) (47) (48) (49) (50) (51) (52) (53) (54) (55) (56) (57) (58) (59) (60) (61) (62) (63) (64) (65) (66) (67) (68)


Dodaj komentarz