Gluś (cz. 47)

Dla Basi nie istniał już nikt poza Piotrem, a każdy dzień jego obecności przy niej wzmagał to uczucie po tysiąckroć. Widziała już teraz wyraźnie jednoznaczne sygnały świadczące o jego wzajemności, odkrywał się przed nią stopniowo, niczego nie forsował ani nie przyśpieszał, ale droga, którą szli razem w tych dniach, prowadziła już teraz prosto w jednym, wiadomym kierunku.

Dziewczyna była zachwycona tą celebracją. Pierwszy raz w życiu czuła się tak czule i delikatnie adorowana, traktowana z takim szacunkiem i atencją, zdobywana tak wytrwale i konsekwentnie, a jednocześnie tak taktownie, subtelnie i bez pośpiechu. Piotr okazał się człowiekiem o niesłychanie wrażliwym sercu i ogromnej wyobraźni, dzięki którym bezbłędnie odgadywał sens każdego jej gestu i spojrzenia nawet wtedy, gdy ledwie je naszkicowała, po czym odpowiadał jej tak samo, kodując wiadomość dla niej w każdym pozornie nieznaczącym drobiazgu.

Teraz już nie wahał się dotknąć czasem delikatnie jej dłoni, gdy pochylali się razem nad zeszytem od fizyki. Zdarzało się, że kiedy pisała, a włosy opadały jej na ławkę, odgarniał je ostrożnym gestem i zaglądał z uśmiechem pod ich miękką zasłonę, żeby spotkać jej wzrok i zapytać o coś błahego. Na przerwach, kiedy rozmawiali we dwoje pod oknem w końcu korytarza, coraz dłużej i coraz głębiej patrzył jej w oczy, doprowadzając ją tym do drżenia, którego nie umiała pohamować.

Jej miłość przeszła do kolejnego etapu, którego żadne z jej poprzednich uczuć nigdy nie osiągnęło. Im bardziej kochała Piotra, tym mniej myślała o sobie. Pragnąc z całych sił własnego szczęścia, jeszcze bardziej pragnęła go dla niego, chciała, by to przede wszystkim jemu było przy niej dobrze, by rzeczywiście czuł, że jest godna jego zaangażowania.

Myśli te wywoływały w niej jednak poważne wątpliwości, boleśnie szarpały jej serce. Nie była bowiem wcale przekonana, że zasługuje na tak czyste i gorące uczucie, jakim coraz wyraźniej ją darzył. Pamiętała zbyt dobrze, jak wszystko się zaczęło, i nieubłagane, przytłaczające poczucie winy dręczyło jej sumienie. Przypominała sobie w najdrobniejszych szczegółach każde swoje słowo na jego temat, każdy głupi żart, każde szyderstwo… i płonęła ze wstydu. Ileż by dała teraz, aby móc cofnąć czas! Cofnąć go, ale nie tracąc tego, co już dziś wiedziała i czuła… Jakże inaczej by się wtedy zachowywała, pewne słowa, tak niedopuszczalne, nigdy by nie padły z jej ust!

Wracała myślą zwłaszcza do chwili, kiedy wraz z dziewczynami ciągnęły losy o to, która z nich ma być wykonawczynią Emilkowego eksperymentu. Na to wspomnienie ogarniała ją trwoga, uświadamiała sobie bowiem, jak wielkie było prawdopodobieństwo, że los wyciągnie ktoś inny. Nie miała wystarczająco odwagi, by próbować choćby wyobrazić sobie, co byłoby, gdyby ową wybranką stała się nie ona, a któraś z trzech pozostałych dziewczyn. Wiedziała tylko, że to ślepe fatum, które wtedy w duchu przeklinała, przyniosło jej najcudowniejszy z możliwych darów, jaki mogła kiedykolwiek w życiu otrzymać.

Bała się jednocześnie, że ten sam los, który dał jej tak wiele, może teraz zechcieć ją ukarać i odebrać jej wszystko. O ile w swych wcześniejszych sercowych perypetiach sama stawała się prędzej czy później niewinną ofiarą, o tyle teraz wiedziała, że jej sumienie nie jest czyste. Właśnie w tym jednym, jedynym przypadku, kiedy zależało jej na kimś najmocniej na świecie, kiedy wiedziała, że głębiej i prawdziwiej już nigdy kochać nie będzie, bo głębiej i prawdziwiej już się po prostu nie da – właśnie wtedy akurat była winna. Winna słów i czynów, za które, gdyby Bóg zechciał być bezwzględnie sprawiedliwy, należała jej się straszliwa kara. Winna niemal świętokradztwa, bo jak inaczej nazwać to, co mówiła i myślała o kimś, kogo dziś tak bardzo kochała?

Postanowiła, że kiedy przyjdzie odpowiednia chwila, powie Piotrowi o wszystkim. Przyzna mu się do tego, że na początku była nieszczera, że tylko udawała zainteresowanie nim, że miała wobec niego tak złe i karygodne zamiary. Przyzna się i gorąco poprosi go o wybaczenie, obiecując, że wynagrodzi mu każdą sekundę tego czasu, kiedy jeszcze niczego nie rozumiała. Poprosi go o wybaczenie i on jej wybaczy, musi jej wybaczyć… Ona zaś nigdy już, przenigdy nie powie o nikim złego słowa, będzie się starała ze wszystkich sił być choć trochę tak dobra jak on, zniszczy w sobie egoizm i tę okropną, śmiercionośną pychę, która przepełniała ją w chwili, gdy ciągnęła los o własne szczęście. Wynagrodzi mu wszystko, każde złe słowo, jakie zaocznie wymówiła na jego temat, każdą pogardliwą myśl, która przebiegła jej przez głowę, każde kłamstwo, którym śmiała go dotknąć, każde upokorzenie, o którym może nie wiedział, ale które dla niej, Basi, pozostanie już na zawsze powodem do wstydu i żalu. Jakaż była głupia! Teraz, kiedy codziennie patrzyła ze wzruszeniem w jego kochane oczy, kiedy na każdym kroku czuła, jak głęboki szacunek wobec niej żywił, sama skręcała się z bólu na myśl o tym, że był czas, jeszcze tak niedawno, gdy ona sama nie umiała go szanować, choć nikt inny (dziś to wiedziała!) nie zasługiwał na to bardziej niż on.

A jednak nie umiała żyć wyrzutami sumienia. Szczęście, które ją przepełniało, gdy Piotr był blisko niej, przyćmiewało wszystko, wystarczało jej jedno jego czułe spojrzenie, by jej dusza zapominała o wszystkim i sięgała gwiazd. Była pewna, że dawne przewinienia da się naprawić, że oczyści się z nich i stanie się go godna, gdy tylko przyjdzie chwila, w której buzujący na dnie ich serc ogień zapłonie wreszcie jednym wspólnym płomieniem, by nigdy już nie zgasnąć. Decyzję co do tej chwili zostawiała jemu, wiedząc dobrze, że jest ona bardzo blisko.

Źródło: unsplash.com

Poprzednie części:

(1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16) (17) (18) (19) (20) (21) (22) (23) (24) (25) (26) (27) (28) (29) (30) (31) (32) (33) (34) (35) (36) (37) (38) (39) (40) (41) (42) (43) (44) (45) (46)

Dalsze części:

(48) (49) (50) (51) (52) (53) (54) (55) (56) (57) (58) (59) (60) (61) (62) (63) (64) (65) (66) (67) (68)


Dodaj komentarz