Gluś (cz. 56)

Po nieprzespanej, naznaczonej palącym cierpieniem nocy Piotr drżał na całym ciele i było mu zimno, ale wciąż siedział w jednym miejscu jak zaklęty, tępo patrząc przed siebie. Przemyślał już wszystko, wskrzesił w pamięci każdą chwilę, raz jeszcze zebrał w sercu najdroższe klejnoty wspomnień, które, choć okazały się fałszywe, nie przestały być jego najcenniejszym skarbem. Czuł, że nigdy, do końca życia, do swego ostatniego tchnienia nie przestanie w jakimś sensie kochać Basi. Ona o nim zapomni, odejdzie gdzieś w świat, zniknie mu z oczu, ale nigdy nie przestanie wypełniać jego serca. Połamanego, zdruzgotanego, rozbitego na żałosne, drobniutkie kawałki, ale niezdolnego do tego, by o niej zapomnieć.

Był pewien, że nigdy już nie będzie umiał nikogo pokochać aż tak mocno, że to pierwsze uczucie, w które włożył całą swoją duszę, na zawsze pozostanie gdzieś na jej dnie. Czy zresztą wolno mu będzie skrzywdzić kogoś innego? Przecież skrzywdziłby i okłamał, bo nikomu już nie będzie umiał tak w pełni i bezwarunkowo oddać całego siebie… Nawet gdyby jeszcze kiedyś się z kimś związał, zawsze choć część jego serca będzie wyłączną własnością Basi, a patrząc w inne oczy, już zawsze będzie widział w nich odbicie tamtego bursztynowego blasku.

Cierpienie, które go dławiło, nie mogło w domu znaleźć ujścia, a czuł, że musi je z siebie wyrzucić, zanim wybuchnie w jakiś straszny, niekontrolowany sposób. Zmusiwszy się do tego, by przebrać się, a następnie założyć kurtkę i buty, unikając zaniepokojonych spojrzeń matki, wyszedł z domu i ruszył bezmyślnie przed siebie. Włóczył się tak bez celu po zaśnieżonych ulicach miasta, wsiadał w jakieś autobusy, które wiozły go nie wiedzieć gdzie, zajmował w nich miejsce przy oknie i patrzył nieruchomym wzrokiem na przesuwające się za nimi obrazy, a potem wysiadał i znów biegł przed siebie, byle szybciej, byle zmęczyć się, wykończyć aż do bólu mięśni, byle choć na chwilę móc przysłonić czymś tę straszną myśl, że na zawsze utracił Basię… Od wczorajszego popołudnia nie miał nic w ustach, nie potrafił jeść, nie czuł głodu, jedynym sygnałem, że organizm domaga się pożywienia, było drżenie mięśni i ogólne osłabienie, które, spotęgowane jeszcze wyczerpującym biegiem na oślep przed siebie, sprawiało, że chwiał się na nogach i przed oczami tańczyły mu cienie.

Kiedy zapadł zmrok, Piotr dojechał na końcowy przystanek autobusu, do którego wsiadł, nie bacząc na kierunek, po czym opuścił pojazd. Była to mała pętla już za granicą miasta, wschodzący księżyc rozświetlał styczniowy wieczór błękitną poświatą i odbijał się w śniegu zalegającym na rozległych polach, które rozpościerały się aż po horyzont. To właśnie w tę stronę ruszył, nie ku rozświetlonym domom za przystankiem, ale w przestrzeń tych pól, których o tej porze roku nie dotknęła ludzka stopa.

Szedł tak długo, aż zgasły za nim ostatnie światełka, aż znalazł się zupełnie sam na bezkresnym pustkowiu pod srebrzystą, zimną poświatą księżyca, jedynego świadka jego cierpienia. Tam stanął z głową wzniesioną ku niebu, rozpostarł ramiona, a z jego piersi wyrwał się potworny krzyk, nietłumiony już straszliwy ryk bólu i rozpaczy, ryk śmiertelnie zranionego zwierzęcia, które potwornie cierpi, a nie może jeszcze umrzeć. Krzyczał tak długo, rozdzierająco, szaleńczo, wyrzucał z siebie nagromadzone emocje, nad którymi nie miał już kontroli, krzyczał, dopóki nie ochrypł, a wtedy z głuchym jękiem osunął się na kolana i upadł twarzą w śnieg. Bolesny szloch szarpnął jego piersią i z oczu popłynęły łzy, których wcześniej nie potrafił wyzwolić. Ten wysoki niemal na dwa metry chłopak, z którego cierpienie formowało właśnie dojrzałego mężczyznę, leżał powalony na ziemię i płakał jak dziecko, rozpaczliwie i żałośnie, zwinięty w kłębek na środku pustego, ośnieżonego pola, które głuchym echem odbijało jego przejmujące łkanie.

Źródło: unsplash.com

Poprzednie części:

(1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16) (17) (18) (19) (20) (21) (22) (23) (24) (25) (26) (27) (28) (29) (30) (31) (32) (33) (34) (35) (36) (37) (38) (39) (40) (41) (42) (43) (44) (45) (46) (47) (48) (49) (50) (51) (52) (53) (54) (55)

Dalsze części:

(57) (58) (59) (60) (61) (62) (63) (64) (65) (66) (67) (68)


Dodaj komentarz