Basia rzeczywiście od rana spodziewała się, że wyciągnie ten los. W ogóle między czwartą a szóstą nad ranem, kiedy to, przebudziwszy się z dziwnym niepokojem w sercu, nie mogła już zasnąć, przemyślała odważnie i dogłębnie bardzo wiele spraw, z którymi od jakiegoś czasu nie mogła się uporać. Impulsem do tego były wypadki ostatnich dni, w tym szczególnie coraz ewidentniejsze zainteresowanie Michała koleżanką z młodszej klasy, wcale nie ładniejszą przecież od niej, może nawet brzydszą… Basia nie chciała tego oceniać, była jednak świadoma swojej własnej wartości. Dlaczego Michał wolał tę Zuzę od niej, Basi? Czy coś z nią, Basią, było nie tak? Przecież zawsze miała powodzenie, była atrakcyjna, niejeden spośród chłopaków, których znała tak z czasów podstawówki, jak i już z liceum, poszedłby w ogień na jedno jej skinienie… Tylko dlaczego zawsze był to nie ten, na którym jej samej zależało? Fatum jakieś czy co?
Basia Dancewicz była prześliczną dziewczyną o rasowej, wyrazistej urodzie i najpiękniejszym uśmiechu świata. Za jej wielkie, bursztynowe oczy niejeden kolega w podstawówce „serce, duszę by dał”, gdyby mu tylko na to pozwoliła. Z niektórymi nawet trochę flirtowała, ale w ostatniej klasie i tak liczył się tylko jeden, Arek. Był zdecydowanie najprzystojniejszy w klasie, wszyscy uważali, że oboje z Basią pasowaliby do siebie idealnie, para jak z bajki, przeznaczenie. Basia po raz pierwszy w swym nastoletnim życiu poczuła, że jest zakochana, on też najwyraźniej nie był obojętny, powoli, od słowa do słowa, rozwinął się subtelny flircik. Wiązała z nim coraz gorętsze nadzieje, więc gdy nadszedł bal na pożegnanie szkoły, widok Arka całującego się gorąco w tańcu z inną dziewczyną, był dla niej jak cios obuchem.
Po pięknych tygodniach pełnych najjaśniejszych nadziei przyszedł zatem czas na cierpienie zawiedzionego młodego serca. Przez całe wakacje Basia nie mogła się pozbierać z rozczarowania i złości po doznanym upokorzeniu, nie mogąc jednoznacznie ustalić, czy dalej kocha Arka do szaleństwa, czy raczej go nienawidzi.
Zanim to rozstrzygnęła, nadszedł wrzesień i poszła do liceum, a wtedy los jej odmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Poznała tam Tomka, zabójczo przystojnego, o dwa lata starszego bruneta, który imponował jej dosłownie pod każdym względem, a z racji tego, że był już w trzeciej klasie, wydawał jej się właściwie dorosły. Już w pierwszych tygodniach szkoły bystry ten chłopak zauważył na korytarzu przeuroczą koleżankę z pierwszej klasy i – bez wątpienia powalony na kolana jej wyróżniającą się urodą – przystąpił do śmiałego ataku, bynajmniej nie spotykając się z niechęcią. Sprawiło to, że wspomnienie niewiernego Arka rozmyło się w sercu Basi i ulotniło jak poranna mgła, a nim nadeszło Boże Narodzenie, Basia i Tomek byli już oficjalną parą, znaną w całej szkole. W istocie nie sposób było ich nie zauważyć, uchodzili wręcz za wzór pary doskonałej, budząc powszechne zainteresowanie, podziw i cichą zazdrość.
Pierwsze tygodnie owej sielanki, niosące cudowne poczucie spełnienia i pierwsze słodkie pocałunki, były niezwykle szczęśliwym, magicznym czasem w życiu Basi. Potem na horyzoncie zaczęły się jednak zbierać ciemne chmury, gdyż Tomkowi nie wystarczały już wspomniane pocałunki i romantyczne spacery za rękę (nawet te przy zachodzie słońca) – wyraźnie oczekiwał czegoś więcej. Kiedy oczekiwania te nie zostały należycie zaspokojone, zaczął żądać wprost. Zadraśnięta w swej kobiecej dumie nachalnością, którą intuicyjnie uznała za brak zaufania i szacunku, Basia z przestrachem patrzyła, jak z czarującego, szarmanckiego rycerza ukochany stopniowo przemienia się w roszczeniowego, wiecznie niezadowolonego tyrana, którego w pewnym momencie wręcz zaczęła się bać.
Nim wiosna rozkwitła na dobre, dziewczyna wiedziała już, że musi jak najszybciej zakończyć ten toksyczny związek, w przeciwnym razie zostanie psychicznie zniszczona. Okazało się jednak, że to wcale nie jest takie proste. Tomek bynajmniej nie zamierzał odpuścić, sprawnie nią manipulował, grał na jej uczuciach jak na ukulele, Basia zaś z każdym dniem stawała się coraz bardziej zaplątanym kłębkiem nerwów, opuściła się w nauce i wkrótce zaczęła wyglądać jak własny cień. Najgorsze jednak było dopiero przed nią.
Pod koniec roku, w trakcie szkolnej dyskoteki, Tomek został przyłapany z narkotykami, które serwował młodszym kolegom za odpowiednią opłatą w zaciszu męskiej toalety. Wybuchł gigantyczny skandal, Tomek oraz jego młodociani klienci wylądowali na policji i w konsekwencji zostali przykładnie usunięci ze szkoły, ale w kłopoty wpadła przy tej okazji i Basia, gdyż ktoś (nigdy nie dowiedziała się kto) zeznał przed dyrektorką, jakoby ona również pomagała Tomkowi w zakazanej dystrybucji. Było to jawne kłamstwo, Basia bowiem nie miała najbledszego pojęcia, czym to w wolnych chwilach zajmuje się jej chłopak, jednak świadczące przeciwko niej pozory były bardzo trudne do obalenia i ona również stanęła przed groźbą wykreślenia z listy uczniów. Sytuacja ta, trwająca dwa długie i ciężkie tygodnie, kosztowała wiele nerwów i przykrości nie tylko Basię, ale również jej rodziców, przez co udręczona dziewczyna czuła tym większy ból i wstyd. Wreszcie, po wyczerpujących wyjaśnieniach, długich rozmowach rodziców z dyrekcją szkoły i wieloaspektowych negocjacjach, dyrektorka zgodziła się odstąpić od obciążenia Basi oficjalnym oskarżeniem z wpisem do akt, ale jasno dała do zrozumienia, że oczekuje – w drodze porozumienia stron – dobrowolnego przeniesienia uczennicy do innej placówki.
Tym to sposobem po wakacjach Basia trafiła do klasy drugiej C w obecnym liceum. Z Tomkiem sprawa była już na szczęście definitywnie zakończona, po pamiętnych wydarzeniach kontakt z nim urwał się zupełnie, więc powoli odzyskała równowagę i odżyła, tym bardziej, że klasa chętnie zaakceptowała nową koleżankę. Po tak burzliwych doświadczeniach, które zdążyły już stać się udziałem jej szesnastoletniego życia, postanowiła być odtąd dużo ostrożniejsza w kontaktach z chłopakami, aby zminimalizować ryzyko narażenia się po raz drugi na tak fatalny błąd. Jej imponująca uroda wywołała oczywiście wiadomy efekt również w nowej szkole, a główną jej ofiarą (naturalnie niezamierzoną) okazał się Maciek, który od pierwszych dni dawał wyraźne sygnały, że wystarczy jej kiwnąć palcem, aby klęczał jak niewolnik u jej stóp. Basia jednak nie miała najmniejszego zamiaru kiwać na nikogo palcem, a na pewno nie na Maćka, którego nawet polubiła – ale nic poza tym.
W tym przejściowym okresie wielką radość i satysfakcję odkryła w rodzącej się przyjaźni z Anetą, Magdą i Emilką, które w naturalny i bezpretensjonalny sposób przyjęły ją do swego grona. Było to dla Basi o tyle ważne, że nigdy wcześniej nie miała prawdziwych „przyjaciółek od serca”, owszem, w podstawówce zawsze była otoczona koleżankami i ogólnie lubiana, ale relacje te musiały być bardzo płytkie, skoro rozsypały się natychmiast po skończeniu szkoły. Z kolei w poprzednim liceum całe jej życie kręciło się od początku wokół Tomka, więc na tworzenie i pielęgnowanie damskich przyjaźni Basia po prostu nie miała czasu.
Z tym większą radością i wdzięcznością przyjęła skierowane do niej serdeczne gesty trzech nowych koleżanek, zwłaszcza Anety, z którą siedziała w ławce, odwzajemniając się im z całego serca w gorącym przekonaniu, że cokolwiek by się nie wydarzyło, ta licealna przyjaźń potrwa do końca życia. Po kilku miesiącach były już zgraną paczką czterech muszkieterek działających oczywiście w myśl zasady „jedna za wszystkie, wszystkie za jedną” i kto wie, czy pod pewnymi względami nie groźniejszych nawet od swych męskich prototypów. Ponieważ wszystkie cztery były bystre, energiczne, przebojowe, elokwentne (lub, jak kto woli, wyszczekane), a w dodatku bardzo ładne, przez wszystkich były traktowane jako damski „trzon” klasy; inne dziewczyny wyglądały przy nich rzeczywiście jak skromniejsze satelity, chociażby dlatego, że nie robiły wokół siebie tyle hałasu.
Jeśli chodzi o kwestie sercowe, tak kluczowe w nastoletnim wieku, przyjaciółki Basi wykazywały w tej materii iście trzpiotowatą beztroskę, flirtując na prawo i lewo, szczególnie z kolegami z innych klas, ale raczej tylko dla sportu, jak mówiła Magda, czyli bez większych zobowiązań.
Ciemnowłosą, długonogą, wiecznie roześmianą Emilkę w szczególny sposób adorował Błażej z czwartej A, ona jednak zazwyczaj trzymała go na dystans, od czasu do czasu podgrzewając tylko jego uczucia (być może zupełnie niechcący) jakimś na wpół zalotnym spojrzeniem czy uśmiechem. Jeśli chodzi o chłopaków z klasy, można podejrzewać, że pewną skłonność względem Emilki skrywał na dnie serca również Kacper, jednak jest to tylko hipoteza, niewykluczone, że bezpodstawna.
Magda, ognista brunetka o czarnych jak węgiel oczach, podobnie jak Basia na przełomie podstawówki i liceum przeszła burzliwy, z hukiem zakończony związek z chłopakiem z sąsiedztwa, znanym jej jeszcze z czasów piaskownicy i przedszkola; od tamtej pory nie miała oficjalnego towarzysza, ale jak twierdziła, „wkrótce zamierzała mieć”. Nie wiadomo, co miało oznaczać owo „wkrótce”, w każdym razie potencjalnych kandydatów do tej roli nie brakowało, więc była to niewątpliwie tylko kwestia czasu.
Wreszcie Aneta, delikatna blondynka z twardym charakterem, obracała się w męskim towarzystwie rówieśniczym niczym amazonka, bez kompleksów, lecz i bez większego zaangażowania, wykazując wobec przedstawicieli płci przeciwnej uprzejmą (a niekiedy nawet całkiem życzliwą) obojętność, prawdopodobnie dlatego, że dotąd żaden z nich nie przyprawił jej o szybsze bicie serca.
Pod wpływem swych beztroskich, nieco roztrzepanych przyjaciółek Basia nabrała zdrowego dystansu do spraw damsko-męskich i zaczęła je traktować z coraz większym poczuciem humoru, a przyczyniały się do tego wydatnie pełne śmiechu dyskusje i żarciki, w których żywo brała udział w zaufanym gronie. Ten pozorny spokój trwał jednak tylko do czasu. Jakoś pod koniec drugiej klasy zaczęło do niej docierać, że o ile Maciek mógł być tylko jej kolegą, o tyle jego kumpel z ławki, Michał, budził w niej zgoła odmienne uczucia. Te, choć nie miały początkowo żaru z epoki Tomka, z biegiem czasu stawały się coraz silniejsze; co prawda Michał wyglądem nie umywał się do Tomka, ale tym akurat przestała już sobie zawracać głowę. Wyleczyła się widać ze swej nieszczęsnej słabości do plakatowych przystojniaków, bo na widok chłopaka o zbyt efektownej aparycji w głowie natychmiast zapalała jej się czerwona lampka ostrzegawcza.
Michał ujął ją swym poważnym sposobem bycia, był bowiem zupełnie inny niż Tomek, odpowiedzialny, zrównoważony, uporządkowany… chodząca gwarancja bezpieczeństwa i stabilizacji, jak podpowiadała jej cichutko kobieca intuicja. Przyjaciółki dość szybko zorientowały się w sytuacji, a ponieważ nie przepadały za Michałem, zwłaszcza Emilka, która uważała go za nadętego bufona, próbowały dyskretnie wybić go Basi z głowy za pomocą mniej lub bardziej subtelnych uwag i docinków. Nie ingerowały jednak mocniej w te sprawy, nie chcąc robić Basi przykrości, widziały zresztą wyraźnie, że Michał nie odwzajemnia jej uczuć, więc chleba z tej mąki i tak być nie mogło.
Basia długo (czyli przez całą trzecią klasę) łudziła się nadzieją, że zdobędzie to oporne serce, brała za dobrą monetę każdy jego cieplejszy uśmiech czy gest i karmiła się nimi tygodniami, wmawiając samej sobie, że „w tym jest coś więcej” niż zwykła koleżeńska sympatia. Od dwóch dni nie mogła już jednak mieć wątpliwości, że uwaga Michała skierowana była w inną stronę, czyli że znów – jak w przypadku Arka – trafiła kulą w płot. Ta Zuza… Początkowa wściekłość na młodszą koleżankę, która dostąpiła tego nieziemskiego szczęścia, ustąpiła rozgoryczonej refleksji, Basia wiedziała bowiem, że Zuza jako taka nie ma tu nic do rzeczy. Cóż by to zmieniało, gdyby jej nie było? Musiała spojrzeć prawdzie w oczy – Michał nie był, nie jest i nigdy nie będzie Basią zainteresowany. Dlaczego? Nie wiadomo. Może jest nie w jego typie, może coś go w niej irytuje, tak czy inaczej należało sobie jasno powiedzieć, że nic z tego nie będzie.
Było to smutne i przykre stwierdzenie. Leżąc w łóżku z otwartymi oczami i gapiąc się w sufit, na którym powoli zaczynały się pojawiać pierwsze promyki poranka, Basia podsumowała swoje dotychczasowe przygody sercowe i uznała, że los traktuje ją w tej materii wyjątkowo niesprawiedliwie. Arek, Tomek, Michał… za każdym razem albo jakiś niewypał albo, co gorsza, kosztowny błąd, ileż razy można się naciąć, czy tak będzie już zawsze? Dlaczego żaden z chłopaków, na których jej zależało, nie był tym, za kogo go uważała? Dlaczego w taki czy inny sposób za każdym razem stawała się ofiarą? Czy to była jej wina, czy po prostu teraz znowu miała pecha? Raczej to drugie. Ale ileż razy pod rząd można mieć pecha?! Z takim fartem pewnie jeszcze dzisiaj wylosuje tego Glusia… Oczywiście, że go wylosuje, była tego pewna!
– Gluś! – prychnęła pogardliwie i aż się skrzywiła.
W jej oczach zabłysła złość, głównie na samą siebie, bo przecież to ona zaproponowała tę śmieszną kandydaturę. Jasne, zaproponowała go dla żartu, pośmiały się z tego z dziewczynami aż do bólu przepony, ale teraz oczywiście los perfidnie wskaże na nią… Zagryzła wargi i z bezsilną złością uderzyła pięścią w kołdrę.
Po chwili jednak jej twarz nieco się rozpogodziła, a następnie zaczęła stopniowo nabierać dziwnego, jakby złośliwego wyrazu. Jakiś podstępny chochlik podpowiadał jej, że może właśnie jest to jakaś myśl… Nie, nie Gluś, mniejsza o Glusia, olśnił ją nagle sam pomysł na eksperyment, który zaproponowała Emilka. Dlaczego wcześniej sama o tym nie pomyślała? Jak ona to nazwała? Wkręcanie na zimno… Tak! Przez twarz Basi przebiegł błysk triumfu, a w jej sercu odezwało się uczucie, którego dotychczas jeszcze nie znała. Była to żądza odwetu.
Człowiek rodzi się jako tabula rasa, niewinny, ufny i pełen nadziei, jednak życiowe porażki i bolesne doświadczenia tylko najsilniejszych duchem nie prowadzą ku rozgoryczeniu. Ci o słabszej woli, zgnieceni niesprawiedliwością losu, prędzej czy później zaczynają się przeciwko niemu buntować, a w końcu pałać chęcią zemsty, odpłacenia pięknym za nadobne tym, od których doznali krzywdy, czasami niestety nie omijając i tych, którzy nic im nie zrobili. Basia doszła właśnie dziś do tego etapu – przytłoczona kolejną klęską, zapragnęła choć raz poczuć, jak to jest być katem, nie ofiarą. Postanowiła się odegrać.
Ani ona, ani pomysłodawczyni „eksperymentu” Emilka, ani żadna z pozostałych uczestniczek tego iście szatańskiego planu nie wiedziały, jak niebezpieczna jest broń, którą miały zamiar się posłużyć. Nieistotne było, czy chciały jej użyć z nudów, dla zabawy czy w jeszcze innym celu – broń ta miała moc rażenia, jakiej same nie potrafiły jeszcze ocenić. Stan ducha, w jakim znalazła się obecnie Basia, jeszcze bardziej potęgował zagrożenie ową niszczycielską siłą, która – potencjalnie zdolna zgnieść najtwardszego komandosa – w ich nastoletnim świecie mogła narobić straszliwych i nieodwracalnych szkód. Basia jednak zupełnie o tym nie myślała i choć to właśnie ona dzień wcześniej wyraziła wątpliwość co do „humanitarności” takich działań, była dziś gotowa z pełną premedytacją zagrać rolę anioła zniszczenia bez względu na to, w jakim charakterze weźmie udział w eksperymencie Emilki. Celem był jej własny, prywatny rewanż na złośliwym losie, a skoro nie mógł on dosięgnąć Michała (on akurat jak na złość był bezpieczny), dosięgnie kogo innego, mianowicie jego najlepszego kumpla. Tak, „wkręci na zimno” zakochanego w niej Maćka, a potem zniszczy go tak, jak ją zniszczono… Przynajmniej raz to nie ona będzie cierpieć.
Eksperyment Emilki, który poddał jej tę myśl, interesował ją tylko pośrednio – mógł być znakomitym polem do obserwacji, pomóc jej w przygotowaniach do odwetu na nieszczęsnej płci brzydkiej, ale na pewno nie zasługiwał na to, by stać się celem samym w sobie. Bo cóż to było zniszczyć jakiegoś tam Glusia? Basia wzruszyła pogardliwie ramionami na tę myśl. Nie, Gluś nie byłby godną jej ofiarą, zdecydowanie potrzebowała mocniejszego przeciwnika, Maciek zaś, idealny kandydat do tej roli z racji swej przyjaźni z Michałem, wszakże sam się o to prosił…
Mimo to intuicja, że to ona właśnie wyciągnie dziś wiadomy los, nie opuszczała Basi ani na moment, ba, z każdą chwilą przekonanie to coraz bardziej się w niej wzmagało. Choć wiedziała, że byłaby to komplikacja opóźniająca planowaną akcję z Maćkiem, ostatecznie uznała, że tym razem z pełnym spokojem zda się na ten okropny los i przyjmie na twarz każdą jego decyzję. Jeśli nie wylosuje głównej roli w eksperymencie z Glusiem, z przyjemnością przyjrzy się działaniom koleżanki i dzięki temu lepiej przygotuje się do własnego zadania. Jeśli natomiast główna rola przypadnie jej, to cóż, przećwiczy swoją moc na Glusiu, zmiażdży go w pierwszej kolejności, przejedzie po nim mimochodem jak czołg w drodze na ważniejszy front… Kto wie, może to i lepiej? W końcu każde doświadczenie może przydać się w decydującej walce.
Z takimi to postanowieniami w duszy udała się do szkoły. Pomyślała sobie nawet, jadąc w zatłoczonym autobusie, że jeśli rzeczywiście ślepy los wskaże dziś na nią, to będzie znak, że tak ma być, sygnał, że jej plany są słuszne. I kiedy wyciągnęła z worka na buty Magdy tę idiotyczną kartkę z wyrysowanym na niej sercem przebitym strzałą, ani się nie zdziwiła, ani nie zmartwiła, ba, poczuła nawet coś w rodzaju ponurej satysfakcji.

Poprzednie części:
Dalsze części:
(7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16) (17) (18) (19) (20) (21) (22) (23) (24) (25) (26) (27) (28) (29) (30) (31) (32) (33) (34) (35) (36) (37) (38) (39) (40) (41) (42) (43) (44) (45) (46) (47) (48) (49) (50) (51) (52) (53) (54) (55) (56) (57) (58) (59) (60) (61) (62) (63) (64) (65) (66) (67) (68)