Kosmos huczał, przewalając im się nad głowami. Wypiętrzały się góry, bryzgały fale, gwiazdy na firmamencie nieba na przemian zapalały się i gasły. Mijały wieki, tysiąclecia, miliardy lat świetlnych… Nie, to minęło tylko kilka sekund. Piotr patrzył w przepełnione łzami oczy Basi i szukał w nich kłamstwa. Wiedział, że teraz, kiedy odkrył karty, nie miała już powodu dalej grać. Przez czarno-sine, gęste chmury przeniknął wątły promyczek nadziei.
– Kochasz mnie? Mnie? – powtórzył z niedowierzaniem. – Kochasz Glusia?
– Och, nie mów tak! – zawołała z rozpaczą. – Nie jesteś żadnym Glusiem! Gdybym wcześniej wiedziała, jaki naprawdę jesteś… Posłuchaj mnie, Piotrku… To wszystko, co powiedziałeś, ten cały eksperyment… tak, to prawda. Tak miało być, taki był plan. To było głupie, takie strasznie głupie… będę się tego wstydzić do końca życia… Ciągnęłyśmy losy, która z nas ma to zrobić. Los wyciągnęłam ja… gdybym wtedy wiedziała, co wygrałam!… Tak, udawałam na początku, grałam, to prawda. Ale to trwało tak krótko… Nie przewidziałam jednego. Nie sądziłam, że się w tobie zakocham… i to tak mocno…
Łzy znów pociekły jej kaskadą po policzkach. Piotr stał nieruchomo i patrzył na nią jak zaklęty.
– Nie jestem taka, jak myślisz – mówiła dalej Basia przerywanym głosem. – Nie chciałam cię oszukać… Nie mam żadnej kamerki, nigdy bym tego nie zrobiła… Moim wielkim błędem było to, że nie powiedziałam im… nie powiedziałam im prawdy… tego, że już dawno nie gram… prawie od początku… Przestałam grać już wtedy, kiedy uczyłeś mnie fizyki do poprawki… już wtedy było mi przy tobie tak dobrze… Chciałam ci wszystko powiedzieć, przyznać się, prosić cię o wybaczenie. Nie zdążyłam…
Patrzyła na niego z rosnącą rozpaczą.
– Nie wierzysz mi! – zawołała z bólem. – To w takim razie dobij mnie! Powiedz mi jeszcze raz, że to już koniec… że mam wracać do Anety, szukać frajera na studniówkę… Powiedz mi jeszcze raz takim głosem „żegnaj”… Piotrku… ja tego nie zniosę…
Zrujnowany gmach jego najdroższych marzeń i nadziei, ten sam, który parę dni temu runął w czarną otchłań piekieł, w kilka chwil powstał z gruzów jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jak na filmie puszczonym od tyłu. Powstał majestatyczny i wspaniały, znów sięgnął wrót nieba. W ciemnym zaułku starego miasta zaświeciło najjaśniejsze słońce, na duszę Piotra spłynęło anielskie światło. Szybkim, niecierpliwym gestem chwycił ją w ramiona i uniósł w górę, tuląc w uniesieniu usta do jej ust. Nie mógł i nie chciał się już dłużej hamować. Oplotła mu szyję ramionami, przylgnęła do niego całym ciałem, wylewając mu na twarz kolejne potoki łez. Jej stopy zawisły kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, a wymykające się spod czapki włosy miękko otuliły jego policzki. Byli w samym środku raju.
Podniosła na niego oczy, oślepiła go ich bursztynowym blaskiem.
– Nie gniewasz się na mnie? – szepnęła.
– Jak mógłbym się na ciebie gniewać, Basiu?…
– I wybaczysz mi to wszystko?
– Już ci wybaczyłem.
Przywarła ustami do jego ust na długą chwilę, a potem znów spojrzała na niego.
– Kochasz mnie, prawda? – zapytała błagalnym tonem. – Powiedz mi, że mnie kochasz, Piotrku. Jeszcze mi tego nie powiedziałeś…
Popatrzył jej prosto w oczy, a w jego wzroku było zawarte wszystko, na czym opierała się jego przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
– Kocham cię, Basiu – powiedział cichym, poważnym głosem. – Ciebie jedną, jedyną. Póki będę żył.

Poprzednie części:
(1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16) (17) (18) (19) (20) (21) (22) (23) (24) (25) (26) (27) (28) (29) (30) (31) (32) (33) (34) (35) (36) (37) (38) (39) (40) (41) (42) (43) (44) (45) (46) (47) (48) (49) (50) (51) (52) (53) (54) (55) (56) (57) (58) (59) (60) (61) (62) (63) (64) (65)
Dalsze części: