Aż podskoczyła na dźwięk dzwonka telefonu, na wyświetlaczu pojawiło się jego imię. Niepokój ściskał ją tak mocno, że odebrała dopiero przy czwartym sygnale.
– Dobry wieczór, Lea, nie przeszkadzam ci? – jego ciepły, spokojny głos natychmiast pozwolił jej odzyskać równowagę i samej przybrać względnie beztroski ton.
– Nie, Pablo. Wiedziałam przecież, że masz dzwonić poza limitem.
– Dzwonię jeszcze z kancelarii, siedzimy dziś znowu do późna w papierach – mówił swobodnie. – Bardzo ci dziękuję w imieniu całej ekipy za to przepyszne ciasto, gwiazdeczko. Właśnie kończą tam ostatnie okruszki, Jacek nie wie, co stracił… O batonikach z automatu nikt z nas dzisiaj nie pomyśli, to pewne! – zaśmiał się. – Anita jest zachwycona, będzie cię prosiła o przepis na to ciasto. Jej mąż przepada za sernikiem, a rzadko bywa w domu, więc chciałaby mu zrobić niespodziankę i upiec taki przysmak.
Jego głos brzmiał normalnie, wesoło.
– Cieszę się, że wam smakowało – odparła, mile zdziwiona prośbą Anity. – Zrobiliście sobie chociaż do tego coś sensownego do picia, czy pijecie, nie daj Boże, jakąś okropną coca-colę?
– Niestety! – roześmiał się. – Pijemy tylko podłą, służbową herbatę. Nie mamy tu żadnej okropnej coca-coli, a przyznam, że chętnie bym się napił, żeby nie zasnąć.
– Długo macie zamiar tam siedzieć? – zaniepokoiła się. – Już dwudziesta trzydzieści, jesteście tam pewnie od rana. Kiedy ty się wyśpisz, człowieku?
– Jeszcze zdążę – zapewnił ją wesoło. – Może uda się na emeryturze?
– Nie wygłupiaj się, nikt tego nie wytrzyma – powiedziała poważnym tonem. – Już jeden wam dzisiaj padł, chcesz być następny?
– Jacek to co innego, jest przeziębiony, zaraził się od dzieci. Ale to prawda, że może by nie padł, gdyby nie to przemęczenie… Na szczęście już powoli przejaśnia się nam na horyzoncie, posiedzimy jeszcze w weekend nad papierami i koło środy powinniśmy wrócić do normy. Gdybyśmy byli w komplecie, załatwiłoby się zaległości do poniedziałku, ale Jacek musi się wyleczyć, już ledwo żył ostatnio… Cieszę się, że Piotrek puścił go dzisiaj do domu.
– Za to ty musiałeś go zastąpić i popracować znowu więcej – pokiwała głową Lodzia.
– Takie życie, Lea – odparł beztrosko. – On też mnie kiedyś zastąpi, kiedy będę tego potrzebował. Jeszcze nikt z nas nigdy źle nie wyszedł na tym interesie.
– Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego? – uśmiechnęła się.
– Coś w tym stylu. Pomagamy sobie wzajemnie, a przy większych sprawach pracujemy zespołem, mimo że to wolny zawód i formalnie każdy z nas jest samodzielnym podmiotem. Może kiedyś pójdę na swoje, ale na razie świetnie czuję się u Piotrka i nie zamierzam opuszczać naszej zgranej brygady. Dobrze jest mieć obok siebie ludzi, na których można liczyć, więc samemu też trzeba dać coś z siebie… Gwiazdeczko? – dodał ciszej.
– Tak? – szepnęła, wstrzymując oddech.
– Posłuchaj, skarbie – powiedział łagodnie. – Muszę cię przeprosić za dzisiaj. Nie chciałem cię zawstydzić ani przestraszyć. Tak bardzo się ucieszyłem, że cię widzę, że straciłem głowę. Chyba mnie poniosło… Zacząłem zachowywać się jak ten twój wielbiciel ze studniówki, to niedopuszczalne. Trzeba było wystrzelać mnie za to po pysku.
Lodzia uśmiechnęła się lekko.
– Tak na środku kancelarii? – zapytała, starając się, by jej głos zabrzmiał żartobliwie.
– Na samym środku przy wszystkich – odparł stanowczo. – W pełni sobie na to zasłużyłem. Poirytowałem i zawstydziłem moją gwiazdeczkę, która przyszła przynieść nam takie pyszne ciasto… Przepraszam, Lea. I proszę, nie myśl o mnie źle. Twój nieokrzesany bandzior postara się poprawić.
Milczała, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Inteligentny bandzior najwyraźniej zrozumiał, że przestraszył ją swym niekontrolowanym wybuchem namiętności i próbował na nowo uśpić jej czujność. Nie chciał jej spłoszyć, a widział, że już otarł się o granicę. Tak czy inaczej poczuła wielką ulgę… jakby stutonowy kamień spadł jej z serca.
– Mam twoje pudełko po cieście, jest ci pilnie potrzebne? – zapytał neutralnym tonem Pablo.
– Nie, to nic ważnego – odparła, wdzięczna mu za tę kulturalną zmianę tematu. – Oddasz mi je przy jakiejś okazji.
– Więc może dobrą okazją będzie to nasze wciąż zaległe spotkanie na kawie? – podchwycił żywo. – Proponuję przyszły piątek, powinienem być wolniejszy, zresztą może Jacek już wróci. Znajdziesz dla mnie czas po południu, kochanie?
„Powinnam mu odmówić” – podpowiedział jej trzeźwo głos rozsądku. – „Odmówić, nie zgadzać się… tak będzie bezpieczniej.”
– Postaram się – odparła z wahaniem.
– O której kończysz lekcje? – zapytał rzeczowo. – Może podejdę po ciebie do szkoły?
Lodzia zadrżała z cichej, podskórnej radości na myśl o tym, że Pablo przyjdzie po nią do szkoły i będzie na nią czekał na dole przy szatni, jak wtedy, po studniówce. Przyjdzie po nią i zabierze ją na miasto, będzie mogła pobyć z nim ze dwie albo i trzy pełne godziny, nasycić się choć trochę jego obecnością… Olśniona tą myślą, stłumiła w sobie złośliwy głos rozsądku, który co prawda usiłował jeszcze protestować, ale czyż miał jakiekolwiek szanse wygrać z pragnieniem zakochanego serca?
– Tak byłoby rzeczywiście najwygodniej – przyznała ostrożnie, starając się, by jej głos nie zdradził wzruszenia. – Kończę o piętnastej trzydzieści, nie będzie za wcześnie?
– W sam raz – odparł z wyczuwalnym zadowoleniem w głosie. – Zorganizuję się tak, żeby załatwić wszystko w robocie do piętnastej, i zajrzę po ciebie do szkoły. Gdyby coś się zmieniło, daj mi znać, dobrze, skarbie?
– Dobrze, bandziorku – szepnęła.
– Dziękuję ci jeszcze raz za to wspaniałe ciasto – dodał ciepło. – Jesteś mistrzynią we wszystkim, czego tylko się dotkniesz, te twoje kursy przedmałżeńskie to bardzo praktyczna formuła. A ja wymyślę jeszcze dla ciebie jakieś stosowne podziękowanie. To cóż… do następnego piątku, gwiazdeczko.
– Do piątku, Pablo.
Odłożyła telefon na nocną szafkę i z westchnieniem wsunęła się pod kołdrę.
„Kocham tego bandziora” – pomyślała z duszą przepełnioną jednocześnie słodyczą i niepokojem. – „I to coraz bardziej. Nie umiem już nawet odmówić mu spotkania. Ma taki cudowny głos! Co mnie obchodzi, kim on jest? Może sobie być i perskim księciem, dla mnie jest bandziorem i tyle. Wiem, że to nie ma sensu, ale nic na to nie poradzę… Zobaczę go w następny piątek, chyba oszaleję do tego czasu!”

Poprzednie części:
Rozdział I (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział II (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział III (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział IV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział V (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział VI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział IX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Dalsze części:
Rozdział X (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział XIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XXIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XXV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16)