Lodzia pomyślała właśnie, że może dobrym pomysłem będzie zostawić ciasto u tej sekretarki z jakimś krótkim wyjaśnieniem, po czym zwiać gdzie pieprz rośnie, kiedy jedne z bocznych drzwi opatrzonych złotymi tabliczkami z nazwiskami adwokatów otworzyły się i ukazała się w nich znajoma postać Anity w eleganckim kostiumie obarczonej górą teczek z aktami. Natychmiast zauważyła stojącą nieśmiało na środku, zmieszaną dziewczynę.
– Lodzia! – zawołała zdziwiona, odkładając szybko dokumenty na jedno z krzeseł i wyciągając do niej rękę. – Co za niespodzianka! Jak się cieszę, że cię widzę! Przyszłaś do Pabla? Ma teraz spotkanie, zaraz powinien kończyć… Co prawda za chwilę kolejne, wiesz, co się u nas teraz dzieje – uśmiechnęła się porozumiewawczo.
– Wiem i właśnie nie chciałabym przeszkadzać – odparła szybko zakłopotana Lodzia. – Przyniosłam wam tylko ciasto, słyszałam, że pracujecie do późna…
– Ciasto? – zdumiała się Anita, patrząc na pakunek w rękach dziewczyny. – Dla nas? Naprawdę? Co to za ciasto, kochanie?
– Sernik z brzoskwiniami. Upiekłam wam, żebyście nie jedli tych… tych batoników z automatu.
Anita roześmiała się i spontanicznie ucałowała Lodzię w policzek.
– Kochana dziewczyna! Dawaj mi to ciasto, pewnie, że się przyda, wieczorem po spotkaniach mamy jeszcze sesję nad kwitami do późnej nocy… Naprawdę sama piekłaś?
– Naprawdę – uśmiechnęła się Lodzia. – Ale może gdzieś je zaniosę, bo widzę, że ty masz jeszcze te papiery…
– A tak, właśnie zabrałam je od Jacka, zaraz weźmiemy wszystko do mnie – odparła Anita, schylając się po swoje dokumenty. – Chodź, kochanie, tu na lewo… otworzysz mi te drzwi?
Weszły do gabinetu Anity, która rzuciła teczki na biurko i przejęła ciasto z rąk Lodzi.
– Rewelacja, wielkie dzięki za ten smakowity prezent – powiedziała wesoło, odkładając pudełko na parapet. – Założę się, że jest przepyszne, a chłopaki to łasuchy, bardzo się ucieszą. Znaczy Pablo i Piotrek, bo Jacek właśnie pojechał do domu, jest mocno przeziębiony, już od paru dni padał na twarz… Widzisz, jaki u nas jest teraz ukrop. Niby mamy do pomocy dwóch aplikantów, ale będą u nas działać aktywnie dopiero od marca albo kwietnia, więc na razie musimy radzić sobie sami.
Jakiś człowiek wsunął głowę przez drzwi.
– Pani mecenas, będzie można?
– Tak, tak, za chwilkę! – rzuciła uprzejmie Anita. – Bardzo proszę poczekać.
Klient cofnął głowę.
– Uciekam natychmiast – zaniepokoiła się Lodzia. – Nie chcę ci zajmować czasu, widzę, że każda minuta cenna.
– Ale poczekaj, Lodziu – zatrzymała ją Anita. – Może Pablo już skończył, zerknijmy…
Wyszły z powrotem do poczekalni. Anita gestem dłoni zaprosiła do gabinetu klienta, który wcześniej do niej zaglądał, i zwróciła się do Lodzi, jednak nim zdążyła się odezwać, otworzyły się przeciwległe drzwi i wyszła stamtąd jakaś starsza pani w towarzystwie dwóch nieco młodszych mężczyzn, a za nimi… Pablo. Pod Lodzią z wrażenia ugięły się nogi. Był ubrany w elegancki garnitur, podobny jak na studniówce, tylko nieco jaśniejszy, pod spodem miał kremową koszulę i dobrze dobrany krawat. Wyglądał nienagannie, jednak dziewczyna natychmiast wychwyciła na jego twarzy oznaki przemęczenia – był bledszy niż zwykle, a pod oczami kładły mu się szare cienie.
„Kochany” – pomyślała z czułością. – „Biedactwo…”
Nie myśląc zupełnie o piorunującym wrażeniu, jakie kilka minut wcześniej zrobiła na niej owa wykwintna kancelaria adwokacka, widziała już teraz tylko te cienie pod jego oczami, być może nawet niewidoczne dla innych, lecz przecież nie dla niej… Miała tak mocno wryty w pamięć każdy szczegół jego twarzy!
Pablo podawał na pożegnanie rękę swoim rozmówcom, wymieniając z nimi ostatnie grzeczności, tymczasem z krzeseł pod ścianą zerwała się kolejna para klientów i oczekiwała na swoją kolej. Anita machnęła do niego dyskretnie ręką, spojrzał odruchowo w jej stronę – i dostrzegł Lodzię. Blask, jakim na jej widok natychmiast rozbłysły jego oczy, niemal oświetlił błyskawicą całą poczekalnię kancelarii, a twarz, na której pojawił się wyraz zdumienia i radości, rozjaśniła mu się jak dotknięta promieniem słońca.
– Lea… – wyszeptał zaskoczony.
Poprzedni klienci poszli już w stronę wyjścia, kolejni, oczekujący, podeszli do niego z powitaniami. Pablo ocknął się, podał im rękę i uprzejmym gestem wskazał im otwarte na oścież drzwi swojego gabinetu.
– A, dzień dobry. Bardzo proszę, państwo wejdą i usiądą, za chwileczkę do państwa przyjdę.
Po czym skłoniwszy się lekko wchodzącym do gabinetu klientom, szybkim krokiem podszedł do Lodzi z twarzą rozjaśnioną jak poranna zorza.
– Widzisz, kto nas odwiedził? – uśmiechnęła się do niego Anita. – Nasza dzielna Roszpunka! Przyniosła nam ciasto na wieczór, mam je u siebie, sama upiekła specjalnie dla nas! Jakie to kochane stworzenie… No, ale zostawiam was i lecę, robota czeka. Lodziu, jeszcze raz dzięki!
Po chwili zatrzasnęły się za nią drzwi jej gabinetu, zostali we dwoje na samym środku poczekalni. Pablo patrzył na Lodzię wzrokiem pełnym nieziemskiego światła.
– Przyszłaś, gwiazdeczko – szepnął jakby z niedowierzaniem. – Przyszłaś do mnie…
– Tak, bandziorku – uśmiechnęła się mocno zmieszana. – Wracam ze szkoły i zajrzałam na chwilę. Musiałam coś wymyślić na te wasze okropne batoniki z automatu… Nie mogłam tego przeżyć.
Roześmiał się i pokręcił lekko głową.
– Ty mała figlarko – powiedział cichym, miękkim głosem. – Upiekłaś dla nas ciasto?
– Mam nadzieję, że będzie wam smakowało – odparła, starając się zachować neutralny wyraz twarzy i spokojny ton głosu, choć w środku rozpływała się pod jego spojrzeniem jak nasączona wodą kostka cukru. – Chciałam zostawić Majkowi, żeby wam przekazał, ale go nie było, więc przyniosłam osobiście. Ale teraz nie chcę ci przeszkadzać, Pablo. Wracaj spokojnie do swoich obowiązków, widzę, że naprawdę nie macie ani pół minuty.
Pablo nawet nie drgnął.
– Szczebiotko – szepnął, nie odrywając od niej oczu.
Jacyś klienci siedzący pod ścianą podnieśli głowy znad przeglądanych dokumentów i popatrzyli na nich z zainteresowaniem. Lodzia poczuła, że robi jej się nieswojo.
– Pablo, no idź już – powiedziała z wyrzutem. – Wpuściłeś klientów, czekają…
– To poczekają jeszcze chwilę – uśmiechnął się swobodnie. – Świat się nie zawali. Muszę się napatrzeć na moją gwiazdeczkę…
Odwróciła oczy, jeszcze bardziej zmieszana.
(c.d.n.)

Poprzednie części:
Rozdział I (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział II (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział III (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział IV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział V (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział VI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział IX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7)
Dalsze części:
Rozdział X (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział XIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XXIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XXV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16)