– A swoją drogą trzeba przyznać, że urządziłeś się wtedy nieźle – kontynuowała Lodzia, starając się nadać swemu głosowi spokojną i neutralną barwę. – Zwłaszcza ten łuk brwiowy był niełatwy do opanowania.
– Oberwałem od szczeniaków przy tym waszym skwerku – odparł Pablo równie neutralnym tonem. – Przy sześciu na jednego miałem marne szanse, chociaż bardzo się starałem… Znasz historię?
– Znam w zarysie, policja mi opowiedziała – kiwnęła głową Lodzia. – Zachowałeś się jak wzorowy obywatel.
– Raczej jak ostatni kretyn – mruknął pod nosem.
Przez chwilę prowadził auto w milczeniu. Lodzia zerknęła na niego spod oka; pochwycił natychmiast jej spojrzenie i uśmiechnął się.
– Potem pojechałem zszyć tę ranę – ciągnął swobodnie. – To nie było przyjemne, ale miałaś rację, że było konieczne. I powiem ci, że lekarz pochwalił twój fachowy opatrunek.
– Cieszę się – odparła mile zdziwiona tą uwagą. – Czuję się doceniona, zwłaszcza że to była dopiero moja druga okazja, żeby poćwiczyć tę umiejętność. Szkolę się już długo w udzielaniu pierwszej pomocy i opatrywaniu ran, ale na prawdziwym froncie wszystko jednak wygląda inaczej.
– Szkolisz się? – zainteresował się. – To znaczy, że masz z tego dodatkowe zajęcia w szkole?
– Nie. Chodzę na prywatny kurs w ramach mojej edukacji przedmałżeńskiej.
Rzucił na nią natychmiast czujne spojrzenie znad kierownicy.
– W ramach edukacji przedmałżeńskiej? – powtórzył powoli. – A cóż to za zwyczaj?
– To nasza kolejna rodzinna tradycja – wyjaśniła mu spokojnie. – Przygotowuję się do roli perfekcyjnej pani domu. Zaliczam kurs opatrywania ran razem z kursem szycia, szydełkowania i przygotowywania przetworów domowych. I robienia jeszcze paru innych rzeczy.
– Ach, no jasne! – uśmiechnął się lekko. – I pewnie masz na to czas tylko do dwudziestki?
– W teorii tak – przyznała beztrosko. – Ale w praktyce to aż tyle nie potrwa. Kursy mają się skończyć w wakacje, wtedy będę już mieć zielone światło.
– Na zamążpójście?
– Aha – skinęła głową z powagą. – Taki jest plan. Myślę, że bez problemu poradziłabym sobie już teraz, ale co mi tam… jakoś wytrzymam te ostatnie pół roku, to są w sumie bardzo przydatne kursy.
Zapadła cisza. Lodzia uśmiechnęła się ze złośliwą satysfakcją. Dojechali akurat do centrum w okolice jej szkoły, gdzie Pablo skręcił na swój parking, pozdrawiając ruchem ręki stróża. Zaparkował, wyłączył silnik i popatrzył na dziewczynę, która przed wyjściem na zewnątrz ostrożnie poprawiała sobie kaptur. Przyglądał się przez chwilę ze znawstwem jej wdzięcznym gestom i w jego oczach zapaliło się specyficzne światełko. Podniosła głowę i spojrzała na niego.
– To co, idziemy? – zapytała. – Jestem już gotowa.
Ocknął się jakby, wyjął kluczyki ze stacyjki i skinął głową z uśmiechem.
– Idziemy, maleńka. Zabierzemy tylko te twoje bagaże.
„Maleńka!” – pomyślała z poirytowaniem. – „Nie pozwalaj sobie, oprychu!”
Znów jednak nic nie powiedziała w obawie, by nie sprowokować jakiejś niepotrzebnej sceny. To miał być w końcu tylko jeden wieczór… Wysiedli z samochodu, Pablo wyjął jej brezentowe torby z bagażnika i zarzucił je sobie swobodnym gestem na ramię. Uśmiechnął się do niej i w milczeniu ruszyli w stronę szkoły.
Śnieg skrzypiał pod butami, kiedy szli po oblodzonym chodniku. Zima, ciemność, słabe światło ulicznych latarni… Lodzia odniosła nagle wrażenie, że to się już raz zdarzyło. Gdzie, kiedy?… Ach, jej sen! Jej sen, w którym ktoś szedł obok niej i tak właśnie skrzypiał śnieg! Tak, rozpoznawała tę scenę… Nie mogła wtedy spojrzeć na swego towarzysza, ale czuła taką dziwną radość w sercu… Więc w tym śnie to byłby on… bandzior?
„Zwariowałam kompletnie” – pomyślała z niesmakiem. – „Tu się dzieją jakieś podejrzane rzeczy… Za bardzo mnie ciągnie do tego bandziora. Muszę się mieć na baczności, przecież trzydziestodwuletni facet z takim ogniem w oczach nie idzie z licealistką na studniówkę, żeby porozmawiać niezobowiązująco o schowku na szczotki… Nie jestem aż taka głupia, żeby w to uwierzyć. Ale niedoczekanie, proszę szanownego pana. Jeden wieczór, pogadamy i wracamy każdy do swojego świata. Już ja tego dopilnuję!”

Poprzednie części:
Rozdział I (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział II (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział III (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział IV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział V (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Dalsze części:
Rozdział VI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział IX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział X (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział XIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XXIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XXV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16)