Musiała pojechać do szkoły z obiecanym ciastem znacznie wcześniej, niż planowała, żeby jeszcze zdążyć wrócić i spokojnie przygotować się do balu. Przed czternastą była już zatem w taksówce z wielką tacą z makowcem na kolanach. Taca, choć ogromna i dość ciężka, była tak porządnie opakowana przez Ciotkę Lucy w cztery warstwy różnych folii i papierów, że obsługiwało się ją nawet całkiem wygodnie.
„Ale pech!” – pomyślała w zdenerwowaniu, zerkając na zegarek. – „Mam cztery godziny, żeby wyrobić się z tym wszystkim, mam nadzieję, że wystarczy czasu… Teraz makowiec, wrócę do domu pewnie nie wcześniej niż na piętnastą, a potem przecież jeszcze obiad, sukienka, fryzura… Oby tylko nie było już żadnych dodatkowych komplikacji!”
Jak na złość przy wjeździe do ścisłego centrum, ulicę od jej szkoły, ruch był zablokowany po jakimś wypadku. Samochody tłoczyły się tam w długim korku, który nie rokował szybkiego rozładowania.
– No niestety, nic tu nie przyśpieszymy – powiedział przepraszająco taksówkarz. – Możemy tylko stać i czekać, nie mam teraz jak zawrócić, a pod prąd nie będę jechał. To już niedaleko, ale szybko tam nie dotrzemy.
– W takim razie niech mnie pan podliczy i ja tu wysiądę – zdecydowała Lodzia. – Dojdę szybciej na piechotę, jak pech, to pech…
Zapłaciwszy za kurs, zdenerwowana już na całego, wygramoliła się z taksówki, trzymając w objęciach wielką tacę z makowcem i próbując opanować uporczywie zsuwającą jej się z ramienia torebkę. Prószył lekki śnieg, a chodniki były oblodzone, zatem już przy pierwszym kroku poślizgnęła się lekko na lodowej muldzie.
„Super!” – pomyślała w niespodziewanym przypływie czarnego humoru. – „Jeszcze mi brakuje do kompletu, żebym tu wyrżnęła z tym makowcem i sama skręciła nogę…”
– Może mógłbym pomóc? – usłyszała nagle obok siebie jakiś niski, uprzejmy głos.
Głos ten wydał jej się dziwnie znajomy. Podniosła szybko głowę i… z miejsca napotkała ciemne oczy bandziora.
„On…” – szepnęło coś błogo w jej duszy.
Wrażenie było tak mocne, że taca z makowcem zachwiała jej się w rękach i przechyliła się niebezpiecznie. Bandzior natychmiast przytrzymał ją i ustabilizował, po czym z uśmiechem wyjął ją z rąk Lodzi.
– Pozwoli pani – powiedział swobodnie. – Nie wiem wprawdzie, co właśnie uratowałem przed upadkiem, ale może wezmę to i poniosę?
– Dam sobie radę – zapewniła go, usiłując jakoś dojść do siebie.
– O, w to nie wątpię! – roześmiał się. – Ja jednak lubię czasem poudawać dżentelmena. Witam panią, Lea. Dawno się nie widzieliśmy.
Lodzia zatrzymała się ogarnięta niespodziewanym wzruszeniem. Bandzior ledwie się odezwał, a już znowu trafił w jej czuły punkt! Lea… Zapomniała o tym zdrobnieniu, a przecież tak jej się wtedy spodobało! Z wrażenia zrezygnowała z odebrania mu tacy z makowcem i zostawiła ją w jego rękach.
– Więc pamięta pan, jak mam na imię? – zdziwiła się uprzejmie, nie próbując bynajmniej niczego prostować.
„Skoro tak chce mnie nazywać…” – pomyślała z podskórną przyjemnością.
– Trudno by mi było nie pamiętać – uśmiechnął się znacząco. – Zważywszy na okoliczności, w jakich się poznaliśmy…
Obejrzał z uwagą przedmiot trzymany w rękach.
– Cóż to jest takiego? – zapytał zaciekawiony.
– Makowiec – odparła Lodzia, która odzyskała już względną równowagę i teraz nagle się ocknęła. – Właśnie! Ja z tym muszę szybko lecieć, nie mam ani chwili czasu!
– Więc lecimy! – odparł wesoło bandzior. – Niech mi pani tylko powie dokąd.
– Do szkoły! – rzuciła, zerkając na zegarek. – O, szlag by to trafił!
Ruszyła pośpiesznie w stronę szkoły, zaś bandzior z makowcem pobiegł za nią, starając się dotrzymać jej kroku pomimo niesionego niewygodnego ciężaru. Droga nie była długa, więc po niespełna trzech minutach znaleźli się pod drzwiami szkoły. Lodzia otworzyła je tak, by jej towarzysz mógł bez przeszkód wnieść tacę z ciastem, i w milczeniu poprowadziła go szybkim krokiem na górne piętro, gdzie przy stołach ustawionych wzdłuż ściany holu trwały już przygotowania do przyjęcia. Jedna z ubranych w białe fartuchy kelnerek, domyślając się, że chodzi o dostawę domowego ciasta, bez pytania odebrała tacę z rąk bandziora, który rozglądał się tymczasem z żywym zainteresowaniem.
– Jakaś impreza się szykuje? – zagadnął.
– Tak, studniówka – odparła Lodzia, dopiero teraz przyglądając mu się uważniej.
Miał na sobie granatową, puchową kurtkę i czarną czapkę, którą właśnie zdejmował z głowy – wcześniej nie mógł tego zrobić, gdyż taszczył oburącz tacę z makowcem. W świetle dziennym nie wyglądał ani starzej, ani młodziej niż w słabym oświetleniu, w którym go zazwyczaj widywała, po raz kolejny oceniła, że mógł mieć około trzydziestu pięciu lat. Choć rzuciła na niego tylko krótkie spojrzenie, nie umknęło jej uwadze, że jego ciemnobrązowe oczy miały niespotykany poblask głębokiego fioletu, który nadawał im wyrazistości i głębi.
„To dlatego tak nimi hipnotyzuje, że aż ciary idą!” – przebiegło jej przez głowę.
– Ach, jasne, studniówka! – pokiwał głową bandzior z miną człowieka, który dziwi się własnemu nierozgarnięciu. – Oczywiście.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się. Lodzia, która już nieco ochłonęła z pierwszego wrażenia, przypomniała sobie o moralnym obowiązku przeproszenia go za swe wybryki z policją. Nie mówiąc już o tym, że przede wszystkim powinna mu przecież podziękować za dzisiejszą pomoc…
„Tracę głowę” – pomyślała z niezadowoleniem. – „Niedobrze…”
(c.d.n.)

Poprzednie części:
Rozdział I (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział II (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział III (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział IV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział V (1)
Dalsze części:
Rozdział V (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział VI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział IX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział X (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział XIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XXIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XXV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16)