Ruszyli z parkingu, auto wyjechało na ulicę i pomknęło wolnym pasem, mijając rozładowujący się już powoli korek w drugiej części ulicy.
– Zna pan drogę? – zapytała ostrożnie Lodzia.
– A jak pani myśli? – uśmiechnął się do niej znad kierownicy. – Czeremchowa osiem. Do końca życia nie zapomnę, gdzie siedziałem jak ten osioł w szafie pod schodami.
– No tak – zgodziła się, powstrzymując parsknięcie śmiechem. – Takich przygód się nie zapomina, ja też chyba już zawsze będę to miała w pamięci… Zwłaszcza że przerwał mi pan wtedy prezentację mojego przyszłego męża.
Znów spojrzał na nią zaskoczony.
– Prezentację przyszłego męża? – powtórzył z niedowierzaniem. – Naprawdę?
– Naprawdę – kiwnęła głową z powagą. – To był wyjątkowo ciężki dzień, jeszcze mi tylko pana wtedy brakowało… Właśnie trwał podwieczorek zapoznawczy. Nie mogłam pana pokazać w wiadomym stanie gościom i rodzinie, dostaliby zawału serca albo ataku histerii.
– I dlatego wylądowałem na przechowaniu w szafie? Rozumiem. Rzeczywiście nie wyglądałem zbyt reprezentacyjnie. Zresztą do dziś żałuję, że nie mogłem się zobaczyć przed opatrzeniem rany.
– Nie ma pan naprawdę czego żałować – zapewniła go Lodzia.
Bandzior roześmiał się.
– Wierzę na słowo! Jest pani jedyną osobą, która widziała mnie w tym stanie, więc trudno o lepiej umocowany autorytet. Mogłem w istocie zepsuć swoim niegodnym wizerunkiem podniosłą atmosferę uroczystości. Podwieczorek zapoznawczy, mówi pani… Więc to stąd ta sukienka?
– Sukienka? – powtórzyła zdziwiona Lodzia.
– Ta, w której pani wtedy była – wyjaśnił spokojnie bandzior. – Taka długa, niebieska. Przyzna pani, że takich rzeczy nie nosi się na co dzień.
– To prawda! – roześmiała się, nie mogąc oprzeć się zdziwieniu, że bandzior tak dobrze zapamiętał jej turkusową suknię balową. – To jest strój rodowy panien na wydaniu, zakłada się go tylko na najważniejsze uroczystości. Następne będą oficjalne zaręczyny… Do tego specjalnie pleciony warkocz. Rzeczywiście, byłam wtedy w pełnym umundurowaniu.
– Więc to nie jest żart z tym narzeczonym? – zapytał, patrząc uważnie na drogę.
– Oczywiście, że nie. Dlaczego miałabym żartować?
– Jest pani jeszcze bardzo młoda.
– To zależy, jak na to spojrzeć – odpowiedziała oględnie. – W mojej rodzinie panna musi obowiązkowo wyjść za mąż przed dwudziestką, więc pod tym względem jestem już w całkiem poważnym wieku.
Wiedziała doskonale, jaki efekt robi na postronnych opowieść o tradycjach matrymonialnych rodu Makówków i choć ten klepany milion razy temat już dawno jej obrzydł, opowiadanie o tym zaskoczonemu bandziorowi zaczęło ją niespodziewanie bawić.
– Ciekawy obyczaj – przyznał, wyprzedzając jadący przed nimi autobus, który skręcał właśnie na przystanek. – Jeszcze nigdy o takim nie słyszałem.
– Taką mamy rodzinną tradycję i muszę jej przestrzegać – wyjaśniła. – Do dwudziestych urodzin został mi już tylko rok z kawałkiem, na szczęście wszystko jest na dobrej drodze. Przed nami jeszcze kilka ważnych etapów, najbliższy to, jak już powiedziałam, zaręczyny, ale wkrótce potem będą i kolejne.
Bandzior zerknął na nią i uśmiechnął się z miną świadczącą o tym, że nie wierzy ani jednemu jej słowu.
– Czyli ślub i huczne wesele? – domyślił się.
– Tak, właśnie – odparła poważnie. – I to jeszcze w tym roku. Nie można przecież ryzykować i czekać do ostatniej chwili. Najwyższy czas! – dodała, naśladując autorytarny ton Babci.
Bandzior parsknął śmiechem nad kierownicą.
– Najwyższy czas! – powtórzył rozbawiony. – Od początku wiedziałem, że pani jest niezwykła, ale nie sądziłem, że aż tak… Przecież pani jest jeszcze licealistką. W takim wieku rzadko myśli się o małżeństwie.
– Rzadko, a nawet wcale – przyznała. – Ale ja nie mam innego wyjścia. Jeśli nie dostosuję się do tych wymagań, grozi mi dyshonor, a może nawet wydziedziczenie.
– Domyślam się – kiwnął głową bandzior, który wydawał się już teraz świetnie bawić. – Mogą panią za to nawet zamurować w wieży?
– Aż tak to nie – uśmiechnęła się Lodzia. – Nie mają na szczęście pod ręką żadnej wieży i chyba aż tak radykalne rozwiązanie nie przyszłoby im do głowy… Zresztą nie ma o czym mówić, bo ja nie stawiam oporu i jestem posłuszna tradycji.
– Oczywiście – odparł, po czym znów rzucił na nią okiem i roześmiał się. – Nie, nie wierzę, chociaż przyznaję, że w pierwszej chwili prawie dałem się nabrać.
– Tyle że to nie żarty, tylko najprawdziwsza prawda – wzruszyła ramionami Lodzia. – Może pan nie wierzyć, jak pan sobie chce… Zresztą rzadko kto bierze to na serio na początku.
Śledziła przez cały ten czas drogę i z zadowoleniem stwierdziła, że jadą najkrótszą i najbardziej logiczną trasą prowadzącą na jej osiedle.
– Dobrze zna pan drogę – zauważyła, czując, że powinna już zmienić temat.
– Bywam czasami w pani okolicy – wyjaśnił spokojnie. – Mój szef tam mieszka, a zdarza się, że wieczorami pracujemy jeszcze u niego nad czymś pilnym.
– Tak jak wtedy? – zapytała cicho.
– Tak jak wtedy.
Zamilkli. Przez chwilę miała ochotę zapytać go, czym zajmuje się zawodowo, ale pomyślała, że chyba jednak lepiej będzie nic nie wiedzieć. Choć rozmawiała z nim żartobliwie i swobodnym tonem, w głębi duszy coraz bardziej czuła działającą na nią niczym magnes, niewidzialną lecz potężną moc. Wiedziała przy tym doskonale, że nie robił tego specjalnie, nie mógł mieć na to przecież żadnego wpływu… Moc ta wynikała wprost z jego bliskości, od początku tak zaskakująco elektryzującej bez względu na okoliczności, w których go spotykała, i bez względu na to, co o nim wiedziała lub nie. Kątem oka spojrzała na jego dłoń spoczywającą na drążku zmiany biegów i poczuła, jak ogarnia ją łagodne ciepło…
(c.d.n.)

Poprzednie części:
Rozdział I (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział II (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział III (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział IV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Dalsze części:
Rozdział V (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział VI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział IX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział X (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział XIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XXIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XXV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16)