– Ja już dziękuję – powiedziała Lodzia, odstawiając szklankę z sokiem na stół, przy którym studniówkowi balowicze odbywali właśnie drugą turę poczęstunku. – Ta sałatka była znakomita, ale ciasta to już chyba nie upchnę… A jak tam specjał mojej cioci?
Pablo spojrzał na nią znad talerzyka z makowcem Ciotki Lucy, którego uparł się skosztować z ciekawości i właśnie kończył z trudem upolowany kawałek.
– Coś wspaniałego – odparł z uznaniem. – Uwielbiam takie ciasta, czuć domową robotę. Dawno takiego nie jadłem.
– Wszyscy chwalą tę formułę – uśmiechnęła się z dumą. – A szkoda, że nie znasz jej sernika, to też jest mistrzostwo świata. Nie mogę pojąć, jak ona zawsze trafia w dziesiątkę z tymi bakaliami… Bo nie wiem, czy wiesz, ale tu się liczy stopień słodkości rodzynek.
– Serio? – zaśmiał się. – To w tym są jakieś stopnie?
– Aha – kiwnęła głową. – Ja jeszcze ciągle mam z tym problem, od tego zależy proporcja bakalii, które dosypuje się do ciasta. A jeszcze trzeba wyważyć odpowiednio między sobą rodzynki, inne suszone owoce i orzechy, odpowiednio je spreparować… Poza tym mak. Tu też trzeba się dobrze przyłożyć, żeby nie wyszedł za suchy, a poza tym… no, ale nie będę przynudzać – zreflektowała się. – Mieliśmy rozmawiać o czym innym.
– Ależ nie przynudzasz ani trochę – zaprotestował z powagą, wycierając usta w serwetkę. – Widzę, że znasz jakieś szczegóły wiedzy tajemnej. Chodzisz pewnie na przedmałżeński kurs pieczenia ciast domowych?
– Nie chodzę, ćwiczę w domu – odparła z uśmiechem Lodzia. – I to prawie od dziecka. Mam w rodzinie trzy mistrzynie w gotowaniu i pieczeniu, więc szkolą mnie na miejscu.
– I pewnie jesteś w tym równie dobra jak w opatrywaniu ran?
– W opatrywaniu jeszcze nie mam takiej wprawy – zaznaczyła skromnie, przyglądając się teraz dokładniej znajomemu miejscu nad jego prawym okiem. – Ale widzę, że zagoiło ci się nieźle. Dużo miałeś szwów?
– Chyba dwa – zastanowił się Pablo. – Sam nie wiem, nie powiedział mi ten lekarz.
– Pokaż – powiedziała z zaciekawieniem.
Nachyliła się ku niemu i delikatnie dotknęła niewielkiej, niemal niewidocznej blizny na jego łuku brwiowym. Pod palcami można było wyczuć lekkie zgrubienie. Przypomniała sobie chwilę, kiedy opatrywała mu tę ranę, jego uważne spojrzenie i szorstką skórę jego policzka. To była ta sama twarz… te same brwi… te same oczy! W jakże innych okolicznościach znajdowali się dzisiaj! Ogarnęło ją nagle dziwne uczucie… fala nieznanego jej dotąd wzruszenia, jakby czułości… Poskromiła je szybko siłą woli.
Jednak nie tylko na nią podziałał ten krótki ogląd blizny. Pod delikatnym dotykiem jej palców w oczach Pabla zabłysnął natychmiast ognisty płomyk, a jego twarz przybrała wyraz błogości i słodkiego rozanielenia.
„Co za szubrawiec” – pomyślała Lodzia w przypływie poczucia humoru. – „Stary bałamut… Jakie miny robi!”
Przesunęła jeszcze raz po bliźnie palcami, które powolutku zjechały mu aż na skroń, po czym gwałtownie cofnęła rękę, zaniepokojona niespodziewaną przyjemnością, jaką jej to sprawiło.
– Rzeczywiście, chyba były dwa – stwierdziła, starając się zachować spokojny tembr głosu.
– Dałbym się jeszcze raz tak urządzić, gdybym miał pewność, że po wszystkim znów trafię w twoje ręce – powiedział Pablo ściszonym głosem, uśmiechając się do niej słodko. – Może ten twój romantyczny adorator jeszcze raz by mnie napadł? Tym razem dam się stłuc, a ty będziesz mnie ratować, co ty na to, kochanie?
– Nic z tego – pokręciła głową, tłumiąc śmiech na widok jego rozbrajającej miny. – To byłaby nieuczciwa gra, ja się pod żadnym pozorem nie dam wmanipulować w taki wyrachowany plan.
– Szkoda – westchnął. – Ale może innym razem? I tak pewnie nie uniknę dalszych starć z różnymi dżentelmenami, którzy w walce o twoje względy będą mi chcieli dać w zęby. Swoją drogą ta twoja umiejętność opatrywania ran wcale nie jest od rzeczy! – zaśmiał się. – Wnosząc po reakcji tego wojowniczego młodzieńca, męska krew musi lać się wokół ciebie wiadrami!
Lodzia wzruszyła tylko ramionami.
(c.d.n.)

Poprzednie części:
Rozdział I (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział II (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział III (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział IV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział V (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział VI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Dalsze części:
Rozdział VII (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział IX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział X (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział XIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XXIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XXV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16)