Ból, jaki ją obudził, nie był ani odrobinę lżejszy. Bolało tak samo jak w nocy, może nawet mocniej. Teraz dopiero mieli wracać z wycieczki, ich planowany pociąg miał wylądować na dworcu mniej więcej o tej porze. Gdyby wracali normalnie, nigdy by się nie dowiedziała… albo przynajmniej nie teraz. Wracałaby do niego stęskniona, idealnie szczęśliwa, nie miałaby pojęcia, co robił w czasie jej nieobecności…
„Chyba lepiej byłoby nic nie wiedzieć” – myślała z rozpaczą. – „A z drugiej strony podobno nawet najgorsza prawda jest lepsza niż kłamstwo, na kłamstwie nie da się budować. Już nie ma zresztą o czym mówić… Tylko że ja go tak bardzo kocham! Teraz chyba jeszcze bardziej niż wcześniej. Teraz, kiedy go tracę…”
To była prawda. Ze zdumieniem i przerażeniem Lodzia uświadomiła sobie, że właśnie teraz, kiedy powinna szczerze znienawidzić Pabla i wreszcie wyleczyć się z tej słabości, ona paradoksalnie tym mocniej go kochała. Myśl o tym, że będzie musiała go stracić… że właściwie już go straciła, bo on nigdy nie będzie należał do niej, choćby nie wiadomo, co jej mówił i obiecywał… myśl ta pchała ją tym bardziej w jego stronę, a metafizyczny magnes, który ciągnął ją do niego od początku, nabrał siły, jakiej nie miał jeszcze nigdy wcześniej.
„Ja chyba jestem jakąś psychopatką” – myślała z niesmakiem. – „Zachowuję się jak obłąkana. Ale taka jest prawda! Boję się, że gdyby mi obiecał, że już więcej tego nie zrobi, uwierzyłabym mu jak głupia albo wmówiłabym sobie, że wierzę. Żeby tylko móc z nim być… żeby na mnie dalej patrzył tymi cudownymi oczami… żeby do mnie mówił tym mruczącym tonem… żeby jeszcze choć raz wziął mnie w ramiona… Boże, do czego ja się doprowadziłam? Zdeptać swój honor, swoją godność? To nie do pomyślenia. Ech! Muszę jakoś wstać…”
Zwlekła się z łóżka z wymiętą, szarą twarzą i zaczerwienionymi oczami. Wiedziała, że musi stanąć na nogi, ubrać się, zejść na dół, zjeść śniadanie i jakoś dalej żyć… choćby dla rodziny, która tak się o nią martwiła. Dla nich, zwłaszcza dla Tatusia, nie mogła zatracić się w rozpaczy, musiała się pozbierać i podjąć jakąś konstruktywną decyzję.
„Chyba muszę działać etapami” – myślała, płucząc twarz zimną wodą, co przyniosło jej chwilowe orzeźwienie i minimalną ulgę. – „Na razie pozbierać się i zejść na dół, przeżyć jakoś ten dzień. O tym, co będzie jutro, pomyślę potem… Na szczęście one są przekonane, że rozpaczam po zdradzie Karola, sądzą, że dopiero teraz się o tym dowiedziałam. To zresztą niesamowite, jak Pablo ciągle go we wszystkim zastępuje i wyręcza… nawet w tym!”
Kiedy umyła się, ubrała i uczesała, sięgnęła do szuflady biurka, w której trzymała rzadko używane kosmetyki do makijażu, i przypudrowała sobie nos i policzki, a także w miarę możliwości cienie pod oczami. Efekt był zadowalający, co prawda nie udało się zlikwidować widmowej bladości twarzy, ale nie straszyła ona przynajmniej śladami wylanych łez.
„Nie będę wyglądać jak ofiara losu!” – postanowiła, oglądając się krytycznie w łazienkowym lustrze. – „Nie mogę robić przedstawienia, nie chcę, żeby tata gryzł się i martwił o mnie. Postaram się jak najmniej dzisiaj o tym myśleć i wyglądać w miarę normalnie. A jutro… jutro są nasze urodziny… I co ja mam z tym zrobić?”
Sprawa urodzin gryzła ją podświadomie od wczoraj, wymagała bowiem szybkiej, krytycznej decyzji. Zaproszenie do Anabelli na urodzinową imprezę, której Pablo był organizatorem, napełniało ją teraz podobnym dyskomfortem, jaki czuła w dniu, gdy dostała od niego kosz tulipanów i wiedziała, że musi podziękować, a bała się sprowokować jakąś niepożądaną reakcję. Dziś jej dylemat dotyczył tego, czy ma pójść nazajutrz na umówione przyjęcie do Majka.
Co prawda zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna o tym nawet myśleć, w pierwszych godzinach rozpaczy to było dla niej więcej niż oczywiste. Miała zamiar wysłać Pablowi smsa informującego chłodno, że nie będzie jej na imprezie, popierając to żądaniem, żeby do niej nie dzwonił, najlepiej już nigdy… Jednak teraz, po przemyśleniu sprawy, to nie wyglądało już wcale tak prosto. Jej nieobecność na urodzinach byłaby równowarta publicznemu strzeleniu spektakularnego focha, a to było ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę. Zwłaszcza wobec ludzi, którzy, jak choćby Justyna czy Anita, traktowali ją zawsze bardzo życzliwie, a którym już ostatnio przecież zepsuła jedną imprezę…
„Obiecałam mu, że będę osiemnastego” – myślała ze smutkiem. – „Rozpowiada o tym od tygodni, zrobił ze mnie honorowego gościa, wszyscy o tym wiedzą. Jeśli nie przyjdę, będzie konsternacja, cała impreza weźmie w łeb, bo Pablo będzie wściekły… No, on akurat solidnie sobie na to zasłużył, ale inni? To przecież poważni ludzie, organizują się, żeby przyjść, a my schrzanimy im kolejny wieczór naszymi przepychankami. Jakby mało było tych wygłupów z whisky… Może powinnam zagryźć zęby i wytrzymać jeszcze ten jeden wieczór? Nie dla niego, a dla nich. Nie robić publicznej szopki, załatwić to po cichu? Już sama nie wiem, co robić…”
Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze i parsknęła ponurym, kpiącym śmiechem.
„Ech, Lodziu, nie udawaj!” – pomyślała z politowaniem. – „Przecież wiadomo, że szukasz pretekstu, żeby jednak znowu go zobaczyć. Nawet po tym! Ciągle mało ci tych cierpień i upokorzeń. Jesteś taka cholernie głupia!”
Twarz znów jej spoważniała, westchnęła ciężko.
„Owszem, chcę go zobaczyć” – przyznała się przed samą sobą. – „Ale jeśli tam pójdę, to tylko po to, żeby go po cichu pożegnać… Nie będę z nim rozmawiać o tej flamie z dworca. Miałabym go prosić o wyjaśnienia, słuchać jakichś jego głodnych kawałków? Tak się upokorzyć! Nigdy w życiu… I zresztą niby na jakiej zasadzie? Przecież my niczego jeszcze sobie nie obiecywaliśmy! Sama podkreślałam w rozmowie z Justyną, że nie jestem dziewczyną Pabla. Że żadne z nas nie musi się z niczego tłumaczyć… On mnie nawet tak naprawdę nie zdradził, nigdy nie powiedział mi, że mnie kocha, nie obiecywał mi wierności ani uczciwości. Ja po prostu za dużo sobie wyobraziłam…”
(c.d.n.)

Poprzednie części:
Rozdział I (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział II (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział III (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział IV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział V (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział VI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział IX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział X (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział XIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XXIII (1) (2) (3) (4) (5) (6)
Dalsze części:
Rozdział XXIII (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XXV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16)