Dzień dziewiętnastych urodzin Lodzi od rana rozświetlony był pięknym, wiosennym słońcem. Po kilku chłodnych dniach przyszło teraz gwałtowne ocieplenie i skąpany w promieniach słońca, ukwiecony świat cieszył oczy feerią kolorów i przepychem rozbujałej, soczystej zieleni. Pogoda była urzekająca, idealna do tego, by świętować… lecz w duszy Lodzi panowała pustka, chłód i ciemność.
„Dziś nasze urodziny, bandziorze” – pomyślała ponuro, kiedy tylko otworzyła oczy o poranku. – „Wszystkiego najlepszego, ty cholerny draniu…”
Westchnęła, patrząc na rozigrane wesoło na ścianie promyki porannego słońca.
„Gdybym nie zobaczyła w poniedziałek tego, co zobaczyłam, dziś byłby taki cudowny dzień!” – pomyślała z żalem. – „Ale to przecież byłoby tylko złudzenie… później zapłaciłabym za to podwójnie! To już chyba lepiej, że jest tak, jak jest.”
Po śniadaniu, na które zjadła całą kanapkę pod czujnym i troskliwym okiem Wielkiej Triady, wysłała do Pabla odpowiedź na wczorajszego smsa zawierającą tylko dwa słowa: Przyjadę sama. Odpowiedział po około półgodzinie, zapewne w przerwie między spotkaniami z klientami w kancelarii: Dobrze, kochanie. Czekam u Majka od osiemnastej. Doceniła to, że nie nalegał na podwiezienie jej, podejrzewała zresztą, że pewnie i tak będzie długo siedział w pracy. Im bardziej zbliżała się chwila, kiedy miała go zobaczyć – po tamtym – tym bardziej serce ściskało jej się obawą i niepokojem. Sama nie była w stanie przewidzieć, jak zareaguje na jego widok, bała się własnego zachowania, nie umiała wystawić sobie na nie gwarancji.
„Żadnych scen” – myślała stanowczo, układając na łóżku szarą, satynową sukienkę z koronką, z której przy ostatnim wyjściu do Anabelli zrezygnowała na rzecz dżinsów. – „Muszę trzymać się w ryzach od początku do końca, nie mogę mu pokazać, jak to mnie boli. Nie chcę, żeby wiedział… zresztą to mi nie ułatwi sprawy, wręcz przeciwnie. Nie będę robić cyrków w towarzystwie, rozwalać ludziom zabawy, poprzednio już wystarczająco zepsuliśmy im atmosferę… Nie, żadnych takich numerów. Załatwię to z godnością.”
Przymierzyła sukienkę, która leżała na niej świetnie i prezentowała się bardzo elegancko, po czym uznała, że czas zastanowić się nad wyborem butów, aby zająć myśli czymś neutralnym. Jednak nic z tego, nawet to nie było neutralne! Natychmiast przypomniały jej się wytworne buty na obcasie tamtej kobiety z dworca…
„Była taka szykowna!” – pomyślała, czując znów narastającą w sercu zazdrość. – „Taka zgrabna i dystyngowana w tych swoich szpileczkach, w tym gustownym płaszczyku… Ktoś taki przecież znacznie bardziej pasowałby do niego niż ja, smarkula w dżinsach i z dziecinnym warkoczem… On wygląda w swoich markowych garniturach jak elegancki światowiec, a ja… jak pierwsza lepsza z brzegu nastolatka! Szara i zwyczajna, właśnie taka, jaką zawsze chciałam być. Jak na ironię… Nawet ta satynowa sukienka jest taka standardowa! Gdzieniegdzie tylko trochę koronki i tyle…”
Spojrzała krytycznie w wielkie lustro zawieszone w przedpokoju na piętrze, pokręciła głową i westchnęła. Chyba po raz pierwszy w życiu jej zwyczajny wygląd nie przynosił jej satysfakcji. Było wręcz przeciwnie! Dziś wieczorem, kiedy miał się skończyć tak ważny etap w jej życiu, wolałaby wyglądać inaczej, raz jeden wyróżnić się z otoczenia, zachowując przy tym swój charakter na tyle, by nie wyglądać jak przebrana w cudze piórka. Choć szara, satynowa sukienka była niewątpliwie elegancka, nadal nie była niczym szczególnym, niczym, co mogłoby zaspokoić jej nagłą potrzebę odcięcia się od tła. Akurat dziś tak bardzo tego potrzebowała!
„Powinnam dzisiaj zaszaleć” – pomyślała, wracając do pokoju i otwierając szafę. – „Ale niestety nic takiego nie mam… Najbardziej szałowa jest ta koronkowa sukienka ze studniówki, ale w dzień urodzin nie będę przecież ubierać się na czarno! Pasowałoby to co prawda do mojego humoru, ale nie będę nosić dziś żałobnej czerni… Nie, to odpada.”
Jej zadumany wzrok padł na drugą część szafy, którą od lat metodycznie ignorowała, a w której wisiały znienawidzone, przedpotopowe suknie odziedziczone po przodkiniach Makówkównach. Wśród nich w oczy rzuciła jej się pamiętna balowa suknia z turkusowego weluru, w której wystąpiła na podwieczorku zapoznawczym w listopadzie. Serce jej zabiło… od razu zrozumiała, że to było właśnie to, czego dziś szukała.
„Byłam w nią ubrana, kiedy go poznałam” – pomyślała z drżeniem, wyjmując okazałą suknię wraz z wieszakiem z szafy i kładąc ją na łóżku. – „Więc może właśnie w niej powinnam go pożegnać? Poplamiłam ją wtedy, ale dało się doczyścić, teraz jest bez zarzutu. Hmm… co powiesz na taki pomysł, Lodziu? Założyć to wariactwo na nasze urodziny! Będę się wyróżniać, to pewne, ale dziś wcale nie będzie mi wstyd, że wyglądam jak staromodna panna Makówkówna. Poproszę ciocię, żeby uplotła mi taki sam dobierany warkocz, wepnę w niego kwiatki… Wtedy miałam jakieś sztuczne, ale dziś już są prawdziwe. Zakwitły przecież pierwsze niezapominajki! Wepnę je we włosy, a do tego wezmę jeden większy kwiatek z tej białej magnolii w kącie ogrodu, ona też akurat teraz tak pięknie rozkwitła…”
Nagle ogarnęło ją nerwowe podniecenie. Tak, ubierze się w tę idiotyczną, welurową suknię, jedynym problemem może być to, by nie zrobiło jej się w niej za gorąco… Ubierze się dokładnie tak jak wtedy, czwartego listopada, a wszystkie uwagi na temat nietypowego stroju będzie znosić z wdzięcznym uśmiechem i zupełnie się nimi nie przejmować. Zrobi sensację, owszem, będzie się z tym może trochę głupio czuła, ale nic po sobie nie pokaże… i nie będzie dziś zwyczajną, szarą Lodzią Makówkówną! Skoro już zdecydowała się tam pójść, niech wszyscy obecni zapamiętają ją raz na zawsze!
„Jula padnie, jak zobaczy mnie w tym ustrojstwie!” – pomyślała, odzyskując odrobinę dobrego humoru. – „Ale skoro latami musiałam być pod tym względem nienormalna, to dziś przynajmniej zrobię sobie z tego dobry żart! Co prawda autobusem wstyd by było w tym jechać, ale wezmę taksówkę, czy to jakiś problem? I potem wrócę tak samo…”
(c.d.n.)

Poprzednie części:
Rozdział I (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział II (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział III (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział IV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział V (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział VI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział IX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział X (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział XIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XXIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Dalsze części:
Rozdział XXIV (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XXV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16)