– Nie miałam wtedy siły zadzwonić do Juli – wyjaśniła mu Lodzia. – Miałam straszną gorączkę i bardzo bolało mnie gardło. Poprosiłam tylko mamę, żeby uprzedziła o mojej chorobie Karola.
– Ale nawet on nie potrafił mi powiedzieć, co dokładnie się stało – zauważył Pablo. – Wiedział tylko, że pojechałaś do szpitala w trybie nagłym. Byłem przerażony, bałem się, że może miałaś jakiś wypadek… Musiałem natychmiast dowiedzieć się, co się stało z moją ukochaną gwiazdeczką. Szukałem cię po szpitalach chyba do północy, zawracałem ludziom głowę jak ostatni utrapieniec, bo nie miałem nawet pojęcia, na jakich oddziałach cię szukać. Ale w końcu cię namierzyłem. Oczywiście nie było szans zobaczyć się z tobą, ale zapewniono mnie, że to nic zagrażającego życiu, więc uspokoiłem się, zamówiłem dla ciebie kwiaty… A w poniedziałek wieczorem, kiedy poszedłem dyskretnie wybadać, jak się czujesz, wpadłem na pana Jurka, który okazał się ordynatorem oddziału, na którym leżałaś. To był kolejny zbieg okoliczności z całej tej naszej serii – uśmiechnął się. – No i wtedy już nie miałem problemu, żeby do ciebie wejść, choć to był już późny wieczór.
– Nie wiedziałam, że byłeś u mnie – szepnęła Lodzia. – Tylko jak przez mgłę wydawało mi się, że słyszę twój głos. Ale potem byłam pewna, że to były przywidzenia, majaki…
– Leżałaś w gorączce, rzeczywiście majaczyłaś – powiedział cicho Pablo, przytulając ją mocniej do siebie. – Kiedy cię zobaczyłem, przez moment miałem łzy w oczach. Byłaś cała rozpalona, a jednocześnie taka bledziutka… łapki miałaś niemal przeźroczyste. Leżałaś taka słabiutka, taka krucha i bezbronna na tej szpitalnej poduszce… Wtedy dotarło do mnie z całą mocą, kim dla mnie jesteś i jak bardzo cię kocham. Na dobre i na złe… A kiedy zaczęłaś zdrowieć, kiedy znów mogłem podziwiać te twoje uśmieszki, słuchać twojego wesołego szczebiociku, byłem taki szczęśliwy… zwłaszcza że czułem wyraźnie, że między nami coś się powoli zmienia. Zaczęłaś inaczej na mnie patrzeć, nie odsuwałaś się już tak ode mnie i nie zaprotestowałaś ani słowem, kiedy przedstawiłem się pielęgniarce jako twój narzeczony – dodał z uśmiechem.
– Narobiłeś mi tym strasznych kłopotów, oprychu – powiedziała z wyrzutem Lodzia. – Ty się wygłupiałeś, a ja potem musiałam gimnastykować się przed mamą, kiedy pielęgniarka i moja sąsiadka z sali rozmawiały przy niej o tobie. Na szczęście mama myślała, że chodzi o Karola… wysnuła z tego zresztą takie wnioski, że wymiękłam.
Pablo parsknął śmiechem.
– Nigdy nie podejrzewałem, że na stare lata będę brał udział w takich gierkach – pokręcił głową. – Tajemnice, krycie się przed rodzicami… nawet teraz czuję się jak szczeniak. Ale zakończymy niebawem ten etap, kochanie, nie będziemy już bawić się w chowanego. Wtedy było inaczej, uzurpowałem sobie przywileje, których mi nie przyznałaś… Jednak za każdym razem, pomimo tych moich wpadek, potknięć i występków, wszystko mi wybaczałaś, nie gniewałaś się. W dniu twojego wyjazdu w góry byłem najszczęśliwszym bandziorem na świecie. Czekałem na ciebie niecierpliwie, tak bardzo tęskniłem… Skupiłem się na nadrabianiu zaległości w pracy i na organizacji naszych urodzin, a dzień przed twoim powrotem niespodziewanie przyjechała Ania. W życiu bym nie pomyślał, że z tego może wyjść takie potworne nieporozumienie…
– Kolejny przypadek z kategorii paranormalnych – westchnęła Lodzia.
– Tak, Lea – przyznał Pablo. – Ale pomyśl tylko… to mogło być takie wspaniałe spotkanie, a tymczasem wyszedł z tego koszmar! I znów przez to, że nie zasługiwałem na twoje zaufanie… Nie rozumiałem zupełnie, co się dzieje. Tknęło mnie już, kiedy nie odebrałaś mojego telefonu, odpisałaś na smsa dopiero na drugi dzień i nie zgodziłaś się, żebym po ciebie przyjechał. Tłumaczyłem sobie jednak, że jesteś zmęczona, że masz pewnie jakieś obowiązki. Liczyło się tylko to, że będziesz u Majka, że wreszcie cię zobaczę. Tego wieczoru chciałem ci wyznać, że cię kocham, poprosić cię wreszcie na poważnie o rękę… właśnie w nasze urodziny. Nie sądziłem, że to się odbędzie w taki sposób i że taką usłyszę odpowiedź.
– Przebacz mi to – szepnęła ze skruchą Lodzia.
– Nie mam ci nic do przebaczenia, kochanie – odparł łagodnie. – Mówiłem ci już, że sam sobie na to zasłużyłem, zapracowałem na to latami. Taka nauczka w pełni mi się należała, nie rozumiem tylko, dlaczego ty musiałaś przy tym tyle wycierpieć… W każdym razie nigdy nie zapomnę chwili, kiedy przyjechałaś i wysiadłaś z taksówki w tej niebieskiej sukience, z tym białym kwiatem wpiętym we włosy… To była taka klamra spinająca mój dawny proroczy sen i rzeczywistość. Ściemniało się już i twoje oczy błyszczały w tym półmroku jak w tamtej sennej mgle. To był niezwykły, magiczny moment, Lea, zapamiętam go na zawsze jako jedno z moich najpiękniejszych wspomnień… Jednak potem bardzo szybko wyczułem, że coś jest nie tak, że wróciłaś z tych gór jakaś inna. Nie rozumiałem tego, bo przecież dawałaś mi się przytulać, nawet pocałować… Wyniosłaś mnie do raju, a potem natychmiast strąciłaś w otchłań. Nie mogłem uwierzyć, że cię tracę! Kiedy powiedziałaś mi, że za dużo o mnie wiesz, byłem pewien, że ktoś oplotkował mnie przed tobą, a ty tego nie uniosłaś. Nie czułem się nawet skrzywdzony, raczej postawiony w prawdzie, przecież tyle miałem na sumieniu… A jednocześnie wiedziałem, że to, co do ciebie czuję, i to, co chcę ci dać, może zrekompensować z nawiązką moje dawne błoto. Jeśli tylko zechcesz mi zaufać i dać mi szansę. Nie chciałaś.
– Źle mi z tym było – zapewniła go Lodzia, tuląc się do niego. – Tłumaczyłam sobie, że dobrze zrobiłam, ale gdzieś w środku martwiłam się o ciebie, przez cały czas zastanawiałam się, gdzie jesteś, co robisz, jak się czujesz…
– Te trzy dni to był koszmar, Lea – westchnął Pablo. – Nie mam pojęcia, jak je przeżyłem, w pracy działałem jak automat, a potem zamykałem się w domu jak ranne zwierzę w norze, nie odbierałem telefonów, siedziałem godzinami i gapiłem się tępo w podłogę. Poczułem, jak to jest, kiedy świat się komuś kończy… A kiedy do mnie zadzwoniłaś z życzeniem dla dżinna… nie wyobrażasz sobie, co czułem. Biegłem do ciebie jak wariat, mało nóg nie połamałem na schodach… jechałem, łamiąc przepisy… Moja gwiazdeczka wezwała mnie do siebie, chciała mnie zobaczyć! Nic innego nie miało znaczenia.
(c.d.n.)

Poprzednie części:
Rozdział I (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział II (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział III (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział IV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział V (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział VI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział VIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział IX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział X (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)
Rozdział XIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)
Rozdział XXIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)
Rozdział XXV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)
Rozdział XXVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6)
Dalsze części:
Rozdział XXVIII (8) (9) (10) (11)
Rozdział XXIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)
Rozdział XXXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)
Rozdział XXXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16)