Lodzia Makówkówna – Rozdział XXXI (cz. 8)

– Jak ta nasza Lodzieńka ślicznie ostatnio wygląda! – zauważyła czule Mamusia. – Rozkwitła dziewczyna, aż miło popatrzeć, widać, że szczęśliwa. I do tego nabiera charakteru, a to też ważne!

Ciotka Lucy westchnęła z rozrzewnieniem.

– A ja ciągle nie mogę się nadziwić, że ona właśnie z panem mece… z panem Pawłem – poprawiła się przytomnie. – Jak powiedziałam o tym Kloci, to przez godzinę nie chciała mi uwierzyć! Taki człowiek! Zdolny, mądry, z pozycją… ułożony, poważny…

– No, że poważny, to ja bym nie powiedziała – przerwała sceptycznie te zachwyty Babcia. – Przypomnij sobie, Lucy, że tańczył na ulicy! I jeszcze Lodzię do tego namówił, przecież ona sama nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. Jak Matylda to po dzielnicy rozgada, to dopiero będzie!

– E, nie przesadzajmy – wtrąciła lekceważąco Mamusia. – Nikt jej nie uwierzy.

– Ale fakt jest faktem – stwierdziła kategorycznie Babcia. – Sam się przecież przyznał. Poza tym ja ci ciągle mówię, Zosiu, że on jest za stanowczy… z takimi stanowczymi mężczyznami to tylko same kłopoty! Ja doceniam, że to dobry adwokat, ale dla naszej Lodzi zdecydowanie za pewny siebie. I za stary.

– Za to jaki przystojny! – westchnęła z rozmarzeniem Ciotka Lucy. – I elegancki!

– A poza tym dziwne, że tak późno się żeni – ciągnęła Babcia, ignorując tę uwagę. – Trzydzieści lat na karku, a jeszcze o tym nie pomyślał.

– Przecież karierę zawodową robił, ciociu – wyjaśniła jej z urazą Ciotka. – My sobie nawet nie zdajemy sprawy, ile to wymaga pracy, żeby wyrobić sobie taką pozycję i jeszcze ją utrzymać. Nie miał pewnie kiedy pomyśleć o osobistym szczęściu… Ale jak zobaczył naszą Lodzieńkę, to od razu go wzięło!

– Nic dziwnego, nasza Lodzia jest warta nawet króla – zaznaczyła z dumą Mamusia.

– A my chciałyśmy ją wydać za takiego Karola! – pokręciła głową Ciotka Lucy.

– Karol był przynajmniej w odpowiednim wieku, Lucy – zauważyła cierpko Babcia. – Gdyby nie zrobił tego, co zrobił, to byłby idealnym kandydatem dla naszej Lodzieńki. I nikt by nie komentował sprawy po dzielnicy.

– A niech sobie komentują – wzruszyła ramionami Mamusia. – Nie mają co robić… Trzynaście lat to przecież jeszcze nie tragedia. Poza tym to wybór Lodzi, sama słyszałaś, co powiedziała, a ona umie być uparta. Ma to po mnie – dodała z dumą.

– Mówcie, co chcecie, ja mam swoje zastrzeżenia i już! – oznajmiła stanowczo Babcia. – Przeszkód nie stawiam, bo ta partia ma dużo zalet, no i tradycja… ale żebym była tak do końca przekonana, to nie powiem.

– Do Mareczka też nie chciałaś się przekonać, pamiętasz, mamo? – przypomniała jej wymownie Mamusia. – A potem sama przyznałaś, że lepszego zięcia ze świecą byś nie znalazła.

– O, Mareczek też się ostatnio rozbestwił! – obruszyła się Babcia. – Już nawet zaczyna pyskować! To nie jest dobry przykład, Zosiu. Oni zresztą wcale nie są do siebie podobni.

– No, prawda, nie są – przyznała Mamusia. – Ale ja pana Pawła bardzo lubię. A Mareczek wręcz za nim przepada. To jest taki miły człowiek, grzeczny, zawsze uśmiechnięty… Może czasami trochę za bardzo żarty się go trzymają… ale to przecież nic złego, że ma poczucie humoru. I tak kocha naszą Lodzieńkę! Tak ładnie się do niej zwraca…

– I taką ma minę, kiedy na nią patrzy! – dodała Ciotka Lucy. – Aż mu się oczy świecą!

– A tak, to akurat muszę ci przyznać, Lucy – zgodziła się zgryźliwie Babcia. – I to też mnie wcale a wcale nie przekonuje. Bo jak na naszą rodzinę, nasze wymagania i tradycję, to on ma za dużo tego… jak to się mówi… testosteronu!

– Oj, mamo, o takie rzeczy się czepiasz – skrzywiła się z niesmakiem Mamusia. – Przecież to odpowiedzialny człowiek, a nasza Lodzieńka dobrze wychowana. Już byś dała spokój… Zobacz, jest po piętnastej, przygotuj lepiej rękę, zmierzymy ci ciśnienie.

****************

Na kwadrans przed siedemnastą na ulicy Czeremchowej dał się zauważyć dziwnie duży ruch. Pani Bednarkowa spod numeru dwanaście postanowiła przejść się na popołudniowy spacer, spotykając po drodze dwie inne sąsiadki zmierzające na sobotnie sprawunki do marketu, po czym wszystkie trzy przystanęły przy posesji numer cztery, gdzie wdały się w sąsiedzką pogawędkę z panią Matyldą, zajętą akurat zamiataniem chodnika przed furtką. Jako że sąsiadki spod szóstki i dziewiątki porządkowały właśnie swoje ogródki, od czasu do czasu rzucając czujne spojrzenia sponad żywopłotów, można było odnieść wrażenie, że to leniwe, słoneczne popołudnie obudziło w mieszkańcach zazwyczaj spokojnej okolicy wyjątkowe pokłady energii i chęci do działania.

Kilka minut po siedemnastej pod dom przy Czeremchowej osiem zajechał czarny volkswagen, z którego wysiadło dwóch uśmiechniętych mężczyzn ubranych dość podobnie w rozpięte pod szyją koszule i casualowe marynarki, z tym że jeden z nich, ciemnooki brunet, preferował eleganckie odcienie błękitu i granatu, drugi zaś, ciemny blondyn z efektownie rozczochraną czupryną, wystąpił w kolorystyce łączącej czerń i oliwkową zieleń. Obaj podeszli do bagażnika, z którego wypakowali jakieś rzeczy, żartując po cichu między sobą, po czym udali się do domu pod ósemką odprowadzani uważnym wzrokiem rozstawionych po okolicy sąsiadek. Kiedy zniknęli w środku, grupka skupiona wokół pani Matyldy stłoczyła się jeszcze bardziej i przybrała wygląd szajki szepczących między sobą spiskowców.

Jednak nim konspirująca gromada zdążyła się rozproszyć, na Czeremchową niespodziewanie zajechał drugi samochód, tym razem srebrny renault, który zaparkował tuż za volkswagenem i z którego wysiadło dwóch kolejnych mężczyzn ubranych z podobną stonowaną elegancją jak ci sprzed pół godziny. Jeden z nich wydał się pani Matyldzie dziwnie znajomy… W przeciwieństwie do swych poprzedników z volkswagena, obaj panowie mieli bardzo poważne miny i nie wydawali się szczególnie skorzy do żartów. Zmierzywszy się nawzajem znaczącym wzrokiem, wyjęli z samochodu każdy po wiązance kwiatów i oni również udali się pod ósemkę. Zaintrygowanie sąsiadek osiągnęło apogeum.

Źródło: pixabay.com

Poprzednie części:

Prolog (1) (2) (3)

Rozdział I (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)

Rozdział II (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)

Rozdział III (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)

Rozdział IV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)

Rozdział V (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)

Rozdział VI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)

Rozdział VII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)

Rozdział VIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)

Rozdział IX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)

Rozdział X (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)

Rozdział XI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)

Rozdział XII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)

Rozdział XIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)

Rozdział XIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)

Rozdział XV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)

Rozdział XVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)

Rozdział XVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)

Rozdział XVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13)

Rozdział XIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)

Rozdział XX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)

Rozdział XXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)

Rozdział XXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9)

Rozdział XXIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)

Rozdział XXIV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10)

Rozdział XXV (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)

Rozdział XXVI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14)

Rozdział XXVII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)

Rozdział XXVIII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11)

Rozdział XXIX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)

Rozdział XXX (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12)

Rozdział XXXI (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7)

Dalsze części:

Rozdział XXXI (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15)

Rozdział XXXII (1) (2) (3) (4) (5) (6) (7) (8) (9) (10) (11) (12) (13) (14) (15) (16)

Epilog (1) (2) (3) (4) (5)


Dodaj komentarz