Autor recenzji: Katarzyna Demańska
Wspominałam już kiedyś we wpisie z recenzją Chama Elizy Orzeszkowej, że swego czasu napiszę też parę słów o jej najbardziej znanej powieści czyli Nad Niemnem. Dziś dotrzymuję słowa. O tym utworze wypowiem się zresztą tym chętniej, że jest on często traktowany jako dopust Boży przez nieszczęsnych licealistów, którym każe się „to” czytać, skazując ich tym samym na piekielne męki. A tymczasem jest to nader ciekawa powieść, na którą proponuję spojrzeć inaczej niż li tylko jak na „cegłę” z obowiązkowego kanonu szkolnych lektur.
Wydana w roku 1888 powieść Orzeszkowej jest, jak wiemy, jednym ze sztandarowych dzieł polskiego pozytywizmu. Podobnie jak większość utworów epickich sytuujących się w tym nurcie literackim ma ona charakter społeczno-obyczajowy, a zatem na przykładzie opisu losów jednostek przedstawia realia życia ówczesnego społeczeństwa w kontekście wydarzeń historycznych, w tym przypadku wspominanego retrospektywnie powstania styczniowego. Ponieważ informacje na ten temat można znaleźć w licznych opracowaniach powieści, nie będę go rozwijać, lecz skupię się na moich subiektywnych wrażeniach z lektury Nad Niemnem.
W pierwszej kolejności chciałabym skomentować to, o czym wspomniałam w pierwszym akapicie. Dlaczego nasza biedna licealna młodzież tak bardzo cierpi nad lekturą dzieła Orzeszkowej? Każdy odpowie bez wahania – przez te nieszczęsne opisy przyrody! Długie, nudne, nie do przetrawienia… Faktem jest, że autorka, która wpisała w ten sposób swoje dzieło w nurt naturalizmu, z jednej strony niezaprzeczalnie obciążyła tym bieg fabuły, z drugiej jednak udokumentowała piękną nadniemeńską przyrodę, co, przyznać trzeba, jest wartością samą w sobie. Mnie osobiście te opisy jakoś szczególnie nie przeszkadzały, może dlatego, że nie czytałam ich bardzo dokładnie, skupiając uwagę głównie na progresji akcji. Niemniej rozumiem tych młodych czytelników, którzy cierpią katusze, brnąc przez kolejne strony, a jedyne, co mogę zrobić, to zapewnić ich, że części narracyjne kompensują, przynajmniej w moim odczuciu, ową męczącą statyczność partii opisowych.
Akcja powieści biegnie kilkoma torami. Na pierwszy plan wysuwają się dwa podstawowe wątki, romansowy i społeczny, oba ściśle ze sobą powiązane i postrzegane tak w wymiarze indywidualnym, jak i w szerszym kontekście różnicy klas i wartości, jakimi żyją ich przedstawiciele. W pierwotnym zamyśle autorki powieść miała nosić tytuł Mezalians i rzeczywiście motyw miłości łączącej reprezentantów innych klas społecznych jest w niej bardzo silnie zaznaczony, począwszy od legendarnej historii Jana i Cecylii, protoplastów rodu Bohatyrowiczów, zubożałej szlachty zagrodowej mieszkającej w zaścianku nieopodal dworu w Korczynie, aż po parę głównych protagonistów utworu – Justyny i Janka.
Sylwetki tych dwóch postaci stanowią niejako kwintesencję wszystkich motywów powieści. Janek, przedstawiciel zaściankowej szlachty żyjącej z ciężkiej pracy własnych rąk, a jednocześnie syn powstańca spoczywającego w otoczonej czcią mogile w środku lasu, zakochuje się w mieszkającej na korczyńskim dworze pannie z wyższej sfery, Justynie Orzelskiej, która po przeżytym zawodzie miłosnym nie może znaleźć sobie miejsca i snuje się bezczynnie po dworze i okolicy. Kiedy Janek pokazuje jej swój skromny dom i proste życie, jakie wiedzie on sam, jego stryj i sąsiedzi, dziewczyna odnajduje w wyznawanych przez nich wartościach, w szczególności w idei życia z pracy własnych rąk, głęboki sens istnienia, nieobecny w gnuśnym środowisku dworu, gdzie tak zwana wyższa sfera jawi się jako żałosna banda pięknoduchów i darmozjadów. Urzeczona wizją prostego lecz szczęśliwego życia i uczciwej pracy, dziewczyna wdraża się powoli w jej tajniki, zaprzyjaźniając się z życzliwym towarzystwem z zaścianka, a wreszcie, niejako w konsekwencji, przyjmuje oświadczyny Janka, odrzucając jednocześnie ofertę Teofila Różyca, bogatego lecz moralnie zepsutego konkurenta z własnej sfery.
Postawa Justyny jest realizacją tego, na co nie odważyli się lub czego nie chcieli zrobić inni. Leciwa już Marta, z którą przyjaźni się Justyna, a która w młodości kochała z wzajemnością Anzelma, stryja Janka, nie ośmieliła się porzucić dla niego swojej sfery i została starą panną. Benedykt Korczyński, pracowity gospodarz dworu w Korczynie, gorzknieje w samotności, nie mogąc znaleźć porozumienia ani z gnuśnym i leniwym towarzystwem swojej rozkapryszonej żony, ani z Bohatyrowiczami, z którymi łączy go zamiłowanie do pracy, lecz dzieli wieloletni spór. Dopiero jego syn, Witold, przełamie tę barierę, podobnie jak Justyna odrzucając salonową elitę darmozjadów na rzecz godnego życia z pracy własnych rąk i miłości do dziewczyny z niższej sfery.
Na uwagę zasługuje również wątek pierwszego ukochanego Justyny, Zygmunta, syna Andrzeja Korczyńskiego, który wiele lat temu, u boku Jerzego Bohatyrowicza (ojca Janka), zginął w powstaniu i spoczął w słynnej mogile. Zygmunt, wychowany przez matkę na światowca i salonowego bywalca, nie tylko wyrzeka się ideałów ojca, ale wręcz z nich drwi. Kształtowany za granicą na nowoczesnego kosmopolitę mężczyzna nie potrafi odnaleźć radości ani głębszego sensu życia, szybko przestaje go interesować nawet młodziutka, głęboko w nim zakochana żona Klotylda, której swoim chłodem i obojętnością zadaje wielkie cierpienie. Brak wszczepionych mu wartości i egoizm sprawiają, że znudzony Zygmunt usiłuje odnowić flirt z Justyną, przez którą, jak łatwo się domyślić, zostaje definitywnie odrzucony. Decyzja dziewczyny, by poślubić niezamożnego i niewykształconego Janka Bohatyrowicza, jest dla niego zupełnie niezrozumiała i absurdalna, jednak czytelnik doskonale widzi jakościowy rozdźwięk między jego gnuśnym życiem a spokojnym szczęściem, jakie wybrała Justyna.
Jak zawsze na koniec odpowiem na pytanie, które zadaję sobie praktycznie w każdej recenzji – czy podobała mi się ta powieść? Owszem, podobała mi się. Pomimo opisowych dłużyzn, pomimo nadmiernej idealizacji wątku patriotycznego, która momentami może przeszkadzać, z przyjemnością czytałam tę książkę. Co więcej, na przestrzeni lat wracałam do niej kilka razy, a to jest w moim przypadku dowodem na to, że lektura naprawdę do mnie przemówiła. Dlaczego? Może dlatego, że Nad Niemnem zawiera ogromny ładunek pozytywnych emocji, z jakim zawsze bardzo lubię zakończyć lekturę. Może też dlatego, że pozorna sielankowa atmosfera, w jakiej toczy się akcja, kryje za sobą prawdę o ludzkim życiu i poważnych decyzjach, które je kształtują.
Powieść ta, nie przeczę, jest nasączona sporą dozą idealizmu, niekiedy dość cukierkowego. Jest jednak warta uwagi z racji tego, że podkreśla i gloryfikuje takie ludzkie cechy jak odwaga, pracowitość czy poszanowanie zasad moralności, które w każdej epoce stanowią podstawę szczęśliwego życia zarówno jednostki, jak i społeczeństwa. Do lektury zachęcam zwłaszcza ambitniejszych czytelników, tych, którzy nie zanudzą się na śmierć kilkoma stronicami opisów przyrody, lecz będą umieli wczytać się w tekst głębiej i odnaleźć w nim pozytywne pokłady energii, jaka emanuje z postaw i kolei losu głównych bohaterów.

Powiązany wpis:
Inne recenzje: Czytelnia