Dziś chwila sentymentalnego powrotu do literatury z czasów PRL, odzwierciedlającej ówczesne realia życia również na poziomie książek dla młodzieży, czego znakomitym przykładem jest powieść Ewy Ostrowskiej Co słychać za tymi drzwiami. Zarówno książka, jak i sama Autorka dziś już nie są zbyt znane, a zapamiętane zostały chyba głównie przez ludzi z mojego pokolenia, którzy w czasach dzieciństwa z wysokim prawdopodobieństwem mogli trafić na tę książkę zarówno w księgarniach, jak i w bibliotekach.
Ja osobiście trafiłam na tę powieść na półce z książkami młodzieżowymi zbieranymi przez mojego (nieżyjącego już) dziadka. Była to „magiczna” półka, z której podczas moich licznych pobytów u babci i dziadka przeczytałam praktycznie wszystko, od przygodowo-podróżniczej serii o Tomku Wilmowskim, przez powieści o Indianach (m.in. Winnetou Karola Maya) i Panu Samochodziku, aż po książki typowo dziewczęce, jak Ania z Zielonego Wzgórza czy Szaleństwa Panny Ewy. Tam też, pośród innych, tkwiła właśnie książka Co słychać za tymi drzwiami z charakterystyczną okładką, którą zaprezentowałam u góry wpisu i która przedstawia jabłko przygniatające swym ciężarem rozpłaszczoną pomarańczę.
Jak można się domyślić, w obrazku tym kryje się symbolika podsumowująca treść książki. Jej głównymi bohaterkami są dwie siostry, Bronia i Marynka, które różni właściwie wszystko – starsza Bronka jest dziewczyną otyłą i nieurodziwą, niezbyt uzdolnioną, a przez to uznawaną przez matkę za tępą i traktowaną po macoszemu w przeciwieństwie do młodszej Maryny, dziewczyny ładnej, szczupłej, zdolnej i pod każdym względem „udanej”. Faworyzowana młodsza córka dostaje od matki liczne dowody miłości, nosi najmodniejsze ubrania i jest karmiona trudno dostępnymi w czasach PRL pomarańczami, podczas gdy Bronka, inkasująca liczne kary cielesne za najmniejszą niesubordynację, ma jeść jabłka i nosić niemodne, dodatkowo pogrubiające jej sylwetkę baranie palto.
Wydawałoby się zatem, że tylko jedna z córek, ta starsza, jest poszkodowana przez los, cierpiąc z powodu emocjonalnego odrzucenia ze strony matki i będąc przez nią traktowana o wiele gorzej niż młodsza siostra. Jednak w trakcie rozwoju historii okazuje się, że sytuacja Maryni też nie jest do pozazdroszczenia, mamy bowiem do czynienia z mądrą i szlachetną dziewczyną, która, podobnie jak Bronka, ponosi psychiczne konsekwencje jawnej niesprawiedliwości matki – co prawda Marynia cierpi inaczej, ale to nie znaczy, że mniej.
To wyważenie obu postaci i usytuowanie sympatii czytelnika gdzieś „pomiędzy” dobrze pełni swoją rolę, bowiem w przystępny sposób odzwierciedla w oczach młodego odbiorcy starą prawdę o tym, że „nic w życiu nie jest czarno-białe”. Widać to szczególnie w momencie gdy Bronka, raz w życiu pragnąc kupić sobie coś ładnego, kradnie matce walutę i wybrawszy się do Pewexu, pod wpływem impulsu kupuje hiper-modny, markowy lecz zbyt ciasny na nią kostium. Kiedy okazuje się, że ubranie na niej nie leży, podrzuca je na półkę Maryny, by rzucić na siostrę podejrzenie o kradzież pieniędzy, ta zaś nie zaprzecza i bierze winę na siebie, przez co naraża się na niełaskę u matki. I wtedy wychodzi na to, że tak naprawdę żadna z postaci nie jest ani dobra, ani zła – obie są w pewien sposób poszkodowane, niezrozumiane i na swój sposób odrzucone.
Z dzisiejszego punktu widzenia postrzegam tę powieść jako studium niby zwyczajnej, a tak naprawdę patologicznej rodziny z tamtych trudnych czasów – rodziny z dominującą, toksyczną i niesprawiedliwą matką, ojcem, który niewiele ma do powiedzenia, i dwiema nierówno traktowanymi córkami, między którymi nie może być ani porozumienia, ani prawdziwej siostrzanej więzi. Szczególnie postać matki zasługuje tu na uwagę jako wzór tego, jak nie powinna zachowywać się prawdziwa matka…
Ogólnie powieść ma dość smutny i przygnębiający wydźwięk. Jako nastolatka pochłaniająca wszystko, co tylko wpadło jej w ręce, przeczytałam ją z zaciekawieniem, jednak pamiętam, że zrobiła na mnie raczej niewesołe wrażenie. Dziś traktuję ją trochę inaczej – jak swego rodzaju relikt opisujący realia i obyczaje PRL, a jest to epoka, którą sama znam z dzieciństwa i wczesnej młodości, więc trudno mi nie czuć do niej swego rodzaju przewrotnej sympatii.
Słyszałam przy tym, że powstała nowsza, czy też „unowocześniona”, wersja tej książki, ze zmienionymi imionami bohaterek (zamiast Broni i Maryni mamy tam Majkę i Kingę) oraz retuszem anachronizmów środowiskowych i językowych. Nie czytałam tej wersji i nie mam takiego zamiaru, gdyż ów „retusz” już sam w sobie wydaje mi najgłupszym pomysłem, na jaki można było wpaść, a raczej najlepszą drogą do tego, by odrzeć tę powieść z tego, co, w moim przekonaniu, jest w niej najcenniejsze – z klimatu epoki. Tak… to jest właśnie to. Albowiem, według mnie, największym atutem książki Co słychać za tymi drzwiami nie jest bynajmniej głębia psychologiczna opisu postaci, gdyż problemy i reakcje sióstr oraz matki wydają się niekiedy wydumane albo zbyt przerysowane, ale właśnie owo realistyczne odzwierciedlenie atmosfery życia w PRL, która po latach w sercu czytelników z mojego pokolenia posiada wydźwięk czysto sentymentalny.

Inne recenzje: Czytelnia