[Recenzja] Helena Mniszkówna, „Trędowata”

Autor recenzji: Katarzyna Demańska

Dziś przypomnę powieść, którą wypada znać choćby z tytułu, bo choć sceptyczni krytycy zaliczyli ją do kategorii „powieści dla kucharek”, czyli dzieł niezbyt ambitnych, za to mocno grających na emocjach, nie sposób zaprzeczyć, że od wielu dziesiątek lat zaczytują się w niej tłumy kobiet. Mowa oczywiście o Trędowatej, czyli słynnym melodramacie Heleny Mniszkówny, którego lektura nadal wywołuje wypieki na policzkach czytelniczek i który na przestrzeni kilkudziesięciu lat (powieść ukazała się w roku 1909) doczekał się nawet niejednej ekranizacji.

Jeśli nie znacie jeszcze wzruszającej historii miłości Stefci Rudeckiej i ordynata Waldemara Michorowskiego, to warto nadrobić tę lukę, choćby dla samej erudycji, albowiem jest to powieść, która trafiła już do kanonu polskiej klasyki romansu (czy raczej melodramatu, bo romanse zwykle kończą się happy endem, podczas gdy Trędowata kończy się tragicznie). Zarys fabuły można sobie przeczytać tu, jednak wiele osób nawet nie przeczytawszy tej książki, zna jej treść dzięki ekranizacjom, z których najbardziej znany jest kasowy film Jerzego Hoffmana z roku 1976 z Elżbietą Starostecką w roli Stefci i Leszkiem Teleszyńskim jako ordynatem Michorowskim (piękne zdjęcia z tego filmu można obejrzeć na stronie Fototeka Instytutu Audiowizualnego Filmoteki Narodowej) oraz z przepiękną muzyką Wojciecha Kilara (zwłaszcza jego słynny, nastrojowy walc podnosi wartość tego obrazu).

Przepis na melodramat jest prosty. On – Waldi, bogaty ordynat o silnym, męskim charakterze, odważny i walczący jak lew ze swoją magnacką kastą o prawo do związku z kobietą, którą kocha. Ona – Stefcia, zubożała szlachcianka bez tytułu, nauczycielka o wielkiej urodzie i dobrym charakterze, a do tego z odpowiednim poczuciem własnej wartości. Najpierw trochę klasycznych zawirowań, gdyż Stefcia na początku nie cierpi Waldemara, on zaś szuka z nią jedynie romansu, jednak – jak to w takich historiach bywa – po pewnym czasie okazuje się, że choćby świat się walił, obydwoje nie mogą bez siebie żyć. I mamy prawie happy end, bo odbywają się zaręczyny, wreszcie możliwe po pokonaniu obiektywnych przeszkód w postaci niechęci rodziny i zmierzenia się z trudną historią nieszczęśliwej, niespełnionej miłości między dziadkiem Waldemara a babcią Stefanii. Lecz jednej przeszkody, jak się okazuje, nie udaje się pokonać – ostracyzmu hipokrytycznego magnackiego środowiska, które Stefcię traktuje w swoim gronie jak „trędowatą”, co pośrednio staje się przyczyną ciężkiej choroby dziewczyny i jej śmierci w dniu planowanego ślubu.

Co można powiedzieć o tej książce? Jak wspomniałam, krytycy uznali Trędowatą za kicz i tanie romansidło, czyli pisarstwo niższych lotów, zresztą już samo określenie melodramat, może skutecznie odstraszyć wielbicieli ambitnej literatury. Jednak musi w tej opowieści być coś, co dotyka ważnych obszarów kobiecej duszy, skoro nadal, od tylu lat, przyciąga ogromne rzesze czytelniczek. Co to takiego? Może odpowiedź na tęsknotę za prawdziwą miłością „jak z bajki” (ściślej – z bajki o Kopciuszku)? Może zapisane na kartach powieści emocje, które lubimy odczuwać w  trakcie lektury? A może po prostu naszą sympatię budzą te akurat konkretne postacie i ich tragiczny los?

Motyw wielkiej miłości pokonującej i tłamszącej przeszkody stawiane przez środowisko, miłości płomiennej i odwzajemnionej, ale niestety kończącej się śmiercią, nie jest w literaturze motywem ani nowym, ani oryginalnym. Przeciwnie – jest to schemat dobrze znany od czasów Romea i Julii, choć u Szekspira skończyło się jeszcze romantyczniej, zważywszy, że oboje bohaterowie umarli (co prawda w pewnym sensie było to szczęśliwsze rozwiązanie niż w Trędowatej, bo żadne z nich nie musiało długo cierpieć po śmierci ukochanej osoby…). Jednak przeniesienie klasycznego dramatu zakochanych w polskie realia z początku XX wieku (duża część akcji rozgrywa się w majątku Słodkowce i magnackim dworze Głębowicze, w rolę których w filmie Hoffmana wcieliły się odpowiednio pałac w Łańcucie i zamek w Książu) nadaje jej swoistego klimatu, pokazując przy tym mechanizmy społeczne i zaściankową w gruncie rzeczy mentalność arystokracji, która – bezlitośnie i w dużym stopniu bezmyślnie – niszczy szczęście bohaterów.

Dlaczego, w moim odczuciu, mimo wszystko warto przeczytać Trędowatą? Choćby dlatego, że jest to bardzo ciekawy fenomen literacki, którego oczytanej kobiecie nie wypada nie znać (za to panowie mogą sobie spokojnie darować te pozycję, bo pewnie większość z nich zanudziłaby się na śmierć opisami uczuć i wewnętrznych rozterek bohaterów). Również dlatego, że jest to rodzaj baśni dla dorosłych, baśni co prawda bez happy endu (zresztą czy wszystkie baśnie mają happy end? Dziewczynka z zapałkami też nie kończy się najweselej…), ale za to z przesłaniem, które ma nami wstrząsnąć, wzruszyć nas, a przez to uwrażliwić na drugiego człowieka.

Powiem szczerze, że nie widzę, w czym Trędowata, choć napisana dość egzaltowanym językiem i chłodno przyjęta przez krytykę literacką swojej epoki, miałaby być gorsza od współczesnych romansów. Czyli od wielu z tych książek, jakże nachalnie promowanych w mediach, których tytułów nie mam ochoty wymieniać, ale których jedynym (jak dla mnie, bardzo wątpliwym) atutem jest to, że ociekają erotyką i seksem. Żeby było jasne – osobiście bardzo lubię, kiedy między bohaterami nie tylko rodzi się romantyczne uczucie, ale kiedy również porządnie iskrzy, a w powietrzu latają feromony wielkie jak pterodaktyle, bo to przecież ważny aspekt wzajemnego zafascynowania. Jednak nie znoszę, kiedy do tego wszystko się sprowadza i już po siedmiu stronach kończy się sceną erotyczną – często wulgarną – a mam wrażenie, że obecnie w powieściach z tej (i nie tylko z tej) kategorii jest to obowiązkowy punkt programu. W Trędowatej tak nie jest, bo choć feromony, a i owszem, fruwają, nie dochodzi do konsumpcji związku, na którego drodze niespodziewanie staje śmierć. Może na ponadczasową popularność tej historii wpływa właśnie to, że pozostawia ona czytelnikowi poczucie niedosytu?

Tak czy inaczej bez żadnych skrupułów proponuję Wam przeczytać tę powieść – nawet jeśli nie jest to wyrafinowana literatura z najwyższej półki, jej lektura może uprzyjemnić kilka długich wieczorów, a zapewniam, że emocji i wrażeń w jej trakcie Wam nie zabraknie.

Źródło: unsplash.com

Inne recenzje:  Czytelnia


Dodaj komentarz