Autor recenzji: Katarzyna Demańska
Tej książki nie mogło zabraknąć w moim zestawie literatury dla dziewczyn. Śmiało rzec można, że jest to lektura obowiązkowa, choćby z racji tego, że stanowi jedną z najczęściej czytanych pozycji książkowych na świecie, w rankingach popularności utrzymującą się od wielu lat w pierwszej dziesiątce bestsellerów. Na wyobraźnię działa również nakręcony z wielkim rozmachem film z Vivian Leigh (Scarlett O’Hara) i Clarkiem Gable (Rhett Butler) w rolach głównych – film, który nie tylko znakomicie oddaje zarówno ducha powieści, jak i klimat rozgrywającej się w tle fabuły wojny secesyjnej, ale który również, pomimo upływu lat, zachowuje swoją magię i zupełnie się nie starzeje.
O czym jest to opowieść? Długo by wymieniać… O wojnie i związanych z nią ludzkich dramatach… o miłości w różnych jej odsłonach… o przyjaźni i poświęceniu… o trudach codziennego życia…. o błędach, jakie można popełnić w pogoni za szczęściem… Z pełną fabułą powieści można zapoznać się tu, ja zaś tradycyjnie podzielę się jedynie kilkoma subiektywnymi uwagami, które nasunęły mi się w trakcie jej lektury.
Pamiętam, że czytając lata temu Przeminęło z wiatrem, „połknęłam” tę książkę w kilka dni. Nic dziwnego, skoro była to powieść, która doskonale odpowiadała moim preferencjom – długa, skomplikowana, z wyrazistymi bohaterami i ciekawym splotem wątków akcji, a do tego dobrze napisana i budząca w czytelniku niemałe emocje. Sceny stanowiące szerokie tło fabuły – czyli amerykańska wojna secesyjna widziana oczami nieuwikłanej w politykę kobiety zmuszonej do walki o byt – bardzo przemawiały do mojej wyobraźni, a jeśli do tego dodać wciągający wątek romansowy doprawiony nutką dramatyzmu, wiadomo już, dlaczego tak ciężko było mi oderwać się od lektury.
Co prawda nie powiem, żeby główna bohaterka mnie nie irytowała… bo irytowała mnie momentami bardzo, jednak w ogólnym rozrachunku nie wypadała tak źle. Co by o niej nie powiedzieć, Scarlett to bardzo ciekawa postać… Pomimo licznych wad, młodzieńczego roztrzepania, swoistego wyrachowania i egocentryzmu, a także czynów, które podlegają jednoznacznie negatywnej ocenie moralnej, zasady wpojone jej w dzieciństwie przez matkę i wzorce wyniesione z domu o irlandzkich korzeniach nie pozwalają jej całkowicie zboczyć z toru „dobrego” życia, co w znaczący sposób wpływa na jej ocenę w oczach czytelnika.
Osobiście długo nie mogłam się zdecydować, czy lubię Scarlett czy nie, bo o ile w jednym miejscu powieści zdobywała moją sympatię, o tyle zaraz w kolejnym ją traciła – choć nie bezpowrotnie. Postać ta nie jest bowiem ani całkiem pozytywna (pod tym względem nie umywa się do swojej przyjaciółki-rywalki, dobrej i delikatnej Melanii Wilkes), ani całkiem negatywna, mimo że niektóre z jej działań (jak na przykład uwiedzenie i odbicie narzeczonego własnej siostrze) można uznać nie tylko za niewłaściwe czy złe, ale wręcz za podłe. Jednak to właśnie ze względu na tę niejednoznaczność i wahanie czytelnika co do oceny Scarlett, uważam ją za bardzo udaną kreację literacką, której potencjał został wykorzystany w słynnym, wspomnianym już wyżej filmie.
Niewątpliwie jednym z głównych wątków powieści jest motyw miłosny, który wycisnął niejedną łzę z oczu milionów czytelników na całym świecie i który – nie mam co do tego żadnych wątpliwości – przesądza o popularności tej historii. Nie mogłabym więc nie wspomnieć o nim i w mojej recenzji…
A zatem kogo my tu mamy? Hmm… Z jednej strony kapryśna, a jednocześnie na swój sposób urocza Scarlett, rozpieszczona kokietka, której wdziękom nie jest w stanie oprzeć się żaden mężczyzna… z wyjątkiem jednego, Ashleya Wilkesa, akurat tego, w którym ona sama jest mocno zakochana. Z drugiej strony Rhett, wyrachowany cwaniak, dla którego wojna to nie walka o szumne ideały, ale znakomita okazja do dorobienia się fortuny, do tego obarczony fatalną opinią po skandalu obyczajowym. Para dobrana idealnie – oboje to wszak lubiący wygodne życie egoiści nieprzejmujący się zdaniem opinii publicznej, pod wieloma względami niezwykle do siebie podobni. Wydawałoby się, iż łącząca ich namiętność weźmie górę z chwilą, gdy po rozmaitych perypetiach połączą swoje losy jako małżeństwo, wszak w bajkach dzień ślubu to chwila, począwszy od której bohaterowie „żyją długo i szczęśliwie”…
A jednak w tej historii coś poszło nie tak… Przeszkodą na drodze do szczęścia bohaterów nie jest bowiem ani przeszłość, ani charakter Rhetta, który niespodziewanie u boku Scarlett staje się przykładnym mężem i ojcem, lecz niespełnione uczucie bohaterki do Ashleya, męża spokojnej, łagodnej Melanii, którą Scarlett z jednej strony kocha jako przyjaciółkę, z drugiej nienawidzi jako rywalkę. Jest to uczucie równie silne co absurdalne, bardziej wyimaginowanie niż prawdziwe, lecz tak skutecznie przysłaniające jej oczy, że kiedy Scarlett wreszcie zrozumie swój błąd, jest już za późno – odrzucony o jeden raz za dużo Rhett odchodzi dokładnie w chwili, w której bohaterka uświadamia sobie, że to on jest mężczyzną jej życia, a jej wielka miłość do Ashleya była tylko wieloletnim złudzeniem…
Romantyczne? Dramatyczne? Niewątpliwie. Ale czyż takie historie nie zdarzają się w codziennym życiu? Osobiście fascynuje mnie ten właśnie wątek – niespełnionej miłości, która idealizuje swój obiekt głównie dlatego, że jest on niedostępny, niszcząc wszystko wokół i przysłaniając to, co naprawdę może przynieść szczęście.
Scarlett i Rhett nie są jednak jedyną godną uwagi parą w Przeminęło z wiatrem. Destruktywnemu uczuciu głównej bohaterki przeciwstawiona zostaje bowiem szczera i spełniona miłość Melanii i Ashleya, między których Scarlett przez cały czas usiłuje się wtrącić, a choć jej zabiegi przynoszą chwilowy i pozorny „sukces”, na dłuższą metę okazują się bezskutecznie. Jest to niewątpliwie zasługa Melanii, postaci symbolizującej w tej powieści bezgraniczną dobroć i bezinteresowność, darzącą Scarlett bezwarunkową przyjaźnią, która w końcu dociera nawet do głębi samolubnego serca głównej postaci. Jeśli chodzi o mnie, bardzo polubiłam Melanię i przyznaję, że jej przedwczesna śmierć w finale powieści była dla mnie wielkim ciosem.
Zakończenie powieści – w moim odczuciu, a myślę, że też w odczuciu wielu innych czytelników – jest rodzajem bardzo potrzebnego w tej historii catharsis. Scarlett dostaje w życiu osobistym to, na co solidnie sobie zasłużyła, czyli… de facto pozostaje z niczym (pomijając oczywiście Tarę, rodzinną ziemię, której – jako Irlandka po ojcu – jest bezwzględnie wierna i która stanowi dla niej wielką sentymentalną wartość), zniszczywszy po drodze wszystko, co dał jej los. Prawdą jest, że nauczona tym doświadczeniem, przysięga walkę o odzyskanie tego, co straciła… jednak czy znający ją już dobrze czytelnik uwierzy w jej przemianę na lepsze?
Gwoli ścisłości, nie biorę tutaj pod uwagę znanej kontynuacji Przeminęło z wiatrem czyli Scarlett autorstwa Alexandry Ripley, gdyż jako sequel pisany przez inną osobę (nieco w stylu fan fiction) tekst ten nie jest dla mnie miarodajną interpretacją dalszych losów postaci. Recenzja dotyczy powieści Margarett Mitchell i na niej poprzestaję, uznając, że dalszy ciąg historii każdy z nam powinien dopisać sobie w wyobraźni sam… w zależności od tego, jak zinterpretuje ewolucję charakteru i postawy głównych postaci.
Podsumowując, jednoznacznie zachęcam wszystkich do przeczytania historii niesfornej Scarlett, która na tle scenerii wojny secesyjnej z kapryśnej dziewczyny zmienia się powoli w coraz bardziej świadomą, choć wciąż popełniającą błędy kobietę. Jej charakter, perfekcyjnie oddany w ekranizacji przez Vivian Leigh, może wprawdzie chwilami działać na nerwy, jednak dzięki temu czytelnik na pewno nie będzie się nudził, a naszkicowane przez autorkę z wielkim rozmachem tło historyczno-kulturowe oraz ciekawie poprowadzona akcja nie pozwolą mu na odłożenie tej książki na półkę, zanim nie zobaczy ostatniej strony z napisem Koniec.

Inne recenzje: Czytelnia